niedziela, 17 kwietnia 2016

Dyskalkulia, postmodernizm i polityka

Tekst z 26.07.2012 roku.

Społeczeństwo, w którym 80% obywateli to poeci, jest skazane na nędzę. Społeczeństwo, w którym 80% obywateli to matematycy, nie musi cierpieć nędzy.

W  krakowskiej „Gazecie Wyborczej”  z dnia  24.07. 2012, poruszono bardzo ważny problem: Czy osoby dotknięte dyskalkulią  należy  zwalniać  z matury z matematyki?  Niektórzy publicyści uważają, że w obecnym systemie edukacyjnym osoby z dyskalkulią są krzywdzone; że system zamyka przed nimi ścieżki rozwoju.

Banałem jest stwierdzenie, że  to, jak wygląda system edukacyjny w danym kraju, wpływa na to, na jakich  pozycjach w strukturze społecznej tego kraju znajdą  się w dorosłym życiu uczniowie o określonych zdolnościach. Do początkowych lat osiemdziesiątych dominował w Polsce  system promujący, przede wszystkim, tych młodych ludzi, którzy wykazywali w szkole swoje zdolności w dziedzinie dyscyplin ścisłych (matematyka, fizyka czy też chemia). Ponieważ w czasach „komuny”, różnice w zamożności pomiędzy ludźmi były niewielkie (wówczas wszyscy byliśmy biedni najzwyczajniej) i dotyczyły wyłącznie stopnia naszej pauperyzacji, nikt nie zwracał uwagi na problemy systemu edukacyjnego. Pod koniec lat osiemdziesiątych, upowszechniło się publiczne przekonanie, że dobre stopnie w szkole nie przyczyniają się do przyszłego sukcesu młodego człowieka. Nikt więc edukacją się nie interesował, co uwidoczniło  się w osiągnięciu przez współczynnik skolaryzacji na poziomie studiów wyższych katastrofalnie niskich wartości.

Od początków lat siedemdziesiątych w Europie zaczął się dynamicznie rozwijać nowy prąd filozoficzny, zwany postmodernizmem. Jego centralna teza mówiła, że żadna wiedza nie dostarcza  w  żaden sposób lepszego lub gorszego systemu odwzorowywania świata. Przedstawiciele tej filozofii twierdzili, że wszystkie systemy wiedzy są równoprawne w tym znaczeniu, że żaden z nich nie odwzorowuje w żaden sposób świata. Matematyk, poeta czy gwiazda estrady niczego nie mówią o świecie i dlatego każdy z nich ma rację. Einstein i Doda są równi sobie w tym, że każdy z nich posiada rację, kiedy wypowiada się na temat świata. Skoro więc matematyka okazała się, według postmodernistycznej filozofii, jedynie narzędziem w kreacji zróżnicowanej struktury społecznej, a więc tym samym narzędziem społecznego ucisku  –  bo w tradycyjnym systemie edukacyjnym, jeśli „nie idzie ci na lekcjach matematyki w szkole”, to z pewnością w dorosłości będziesz klepał biedę  –   to postanowiono ulżyć uciśnionym, między innymi, w Polsce i pozbawiono matematykę statusu najważniejszego przedmiotu w systemie szkolnym. Komunistyczni menedżerowie oświaty „Królową Nauk” zesłali na roboty publiczne (czyn społeczny).

Nawet w wolnej Polsce „Królowa Nauk” traktowana była jak „byle ladacznica”. Politycy zarówno solidarnościowi  jak i postkomunistyczni nie kwapili się, aby przywrócić matematyce jej tron.  Po kilkunastu latach funkcjonowania demokratycznej Polski, okazało się, że nie ma komu „za bardzo”  w naszym kraju budować mostów, projektować budynki, programy informatyczne  i cokolwiek, co czyni życie łatwiejszym  – bo to wszystko wymaga wiedzy matematycznej oraz umiejętności liczenia, wyprowadzania wzorów i modelowania formalnego. W końcu politycy uzmysłowili sobie to, że aby konkurować gospodarczo z sukcesem z innymi krajami,  musimy kształcić naszych uczniów w dziedzinie matematyki, fizyki i chemii. „Królowej Nauk” oddano zaszczytny tron – stała się przedmiotem obowiązkowym na maturze.

Ta zmiana za kilkanaście lat spowoduje niezwykle głębokie zmiany  struktury społecznej w naszym kraju; portfele  poetów,  wajdelotów i wieszczów  będą puste, zaś inżynierów od mostów, dróg i komputerów będzie stać na kilka obiadów dziennie w luksusowych restauracjach. Już dzisiaj  jeśli jesteś specem od programowania i projektowania „rysunków technicznych”, masz pracę;  a jeśli jesteś poetą, to co najwyżej czeka na ciebie „zmywak w Londynie”.

Nie można wiec dziwić się, że matki dzieci dotkniętych dyskalkulią lamentują;  no, bo jaki los czeka ich wnuków – skoro ich ojcowie i matki całe życie będą  zmywali naczynia w brytyjskich pubach? Lament ten to walka o skuteczną replikację genów – niemal walka klasowa.

Czy nasze państwo stać na to, aby osoby z dyskalkulią mogły podejmować studia? Odpowiadając na to pytanie, powiem tak:  nie wyobrażam sobie tego, że nauczyciel języka polskiego moich dzieci mógłby być „dyskalkulikiem”.  Matematyka jest trudna. Umysł typowego dziecka jest leniwy, więc nieustannie należy je zachęcać do rozwiązywania matematycznych zadań. Nauczyciel każdego przedmiotu, nawet wychowania fizycznego, powinien zaszczepiać w umysłach naszych pociech  miłość  do „Królowej Nauk”. Społeczeństwo, w którym brakuje szacunku dla matematyki, na ogół rozwiązuje swoje konflikty przy pomocy siły mięśni lub ideologicznej siły słowa – modlitwy lub partyjnego przemówienia. Respekt dla matematyki jest warunkiem szacunku dla profesjonalnych, eksperckich kompetencji. Preferuję  społeczeństwo, w którym głos eksperta jest donioślejszy, niż głos księdza z ambony czy piosenkarza z estrady.

Możemy chcieć, aby w hierarchii społecznej naszymi guru byli poeci, księża czy gwiazdy show-biznesu; możemy chcieć, aby  ustawy sejmowe projektowali biskupi lub sportowcy. Wówczas jednak wypada zastanowić się nad tym, czy ich ustawy i polityczne rozporządzenia uczynią nasze życie wygodniejszym. Ja osobiście wybieram na moich posłów tych, którzy lubią  matematykę i mają szacunek dla matematyków, fizyków i chemików.  A wy, czy wolicie piłkarza i  poetę  w fotelu sejmowym czy raczej profesora publikującego swoje wyniki  w prestiżowych czasopismach naukowych? – pytanie stawiam czytelnikom prowokacyjnie, dla żartu.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w prestiżowych czasopismach takich, jak: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz