niedziela, 17 kwietnia 2016

Nepotyzm. Kiedy zaniknie?

Tekst z 04.08.2012 roku.

Jeśli więc chcemy żyć w kraju bez nepotyzmu, to niestety musimy uwolnić się od chrześcijańskiego schematu myślenia – w którym najwyższą wartością jest „ciało Chrystusa”, rozumiane jako wspólnota w Bogu tych wszystkich, których kochamy. To zaś wymaga wyeliminowania z systemu edukacyjnego przede wszystkim lekcji religii i edukowania przyszłych nauczycieli naszych dzieci w duchu wartości neopozytywistyczno-scjentystycznych. Im mniej religii i im więcej scjentyzmu w naszych szkołach dzisiaj, tym mniej nepotyzmu jutro.

To, co najbardziej jest bulwersujące w ostatnich dniach, to brak reakcji medialnej na raporty na temat nepotyzmu w Polsce pisane przez  dziennikarzy „Gazety Wyborczej”.  W normalnych krajach,  upublicznienie tego, że „pociotaki” lub „kumple z klasy” jakiegoś  polityka zajmują intratne stanowiska w państwowych firmach nie posiadając do tego tytułu kompetencyjnego, z pewnością wywołałoby taki szum medialny, że  każdy demokratyczny rząd zatrząsłby się w posadach. A u nas? Milczenie. Zbywamy to powiedzeniem satyryka: każdy ma przecież  rodzinę. Dlaczego więc ujawnianie wypadków nepotyzmu w Polsce nie wywołuje szokujących  zmian procentowych w sondażach politycznych?

Ocena nepotyzmu jest zależna  od systemu wartości, na gruncie którego zjawisko to oceniamy. Ostatecznie bowiem  stanowi ono  manifestację specyficznych cnót moralnych, uznawanych na gruncie wielu kodeksów etycznych jako wręcz  imponderabilia. Pomaganie tym, których kochamy (dzieciom, żonom, rodzeństwu, rodzicom), których lubimy (wujkowi, cioci, szwagrowi, bratowej), których  obdarzamy uczuciem ludycznej sympatii (kolesiowi lub kumpeli z podstawówki)  czy w końcu  tym, wobec których  nosimy w sobie obowiązek odwzajemnienia się (koledze z partii, stowarzyszenia czy sąsiadowi, który podlewa nam kwiatki w mieszkaniu podczas naszych wakacyjnych wojaży), stanowi niezwykle cenioną wartość niemal w każdej religii.   Można nawet mówić o imperatywie nepotyzmu: „Pomagaj bliźniemu swemu, jak sobie samemu”. Nieco żartobliwie; nepotyzm to na ogół  łagodna, nieseksualna, elegancka forma miłości. Nepotyzm to odpowiedź na zawołanie naszego wieszcza Jana Pawła II – Kochajcie się.

Bratowa straciła pracę kierownika salonu  z ekskluzywną odzieżą produkowaną  w Chinach przez wykorzystywane finansowo  dzieci (w  Deni  Cler)[1].  Brata bardzo kocham, a bratową bardzo lubię. Mają czwórkę dzieci.  Mój koleś z klasy – z którym w ogólniaku zwykle upijaliśmy się alpagą w dniu święta klasy robotniczej -  jest prezydentem miasta. Jestem więc ustosunkowany.  Dzwonię zatem  do Ziutka i sprawę przedstawiam. Okazuje się, że w urzędzie miejskim potrzebny jest od zaraz specjalista ds. promocji  inicjatyw realizowanych w ramach funduszy europejskich – Programu Kapitał Ludzki. Bratowa po dwóch tygodniach dostaje pracę.  Brat rzecz jasna umawia się ze mną na grilla i czeskie piwko (bo jest najlepsze) w jego ogrodzie. „Bratówka”  skacze wokół nas z świetnie upieczoną, soczystą kartkóweczką,  ogóreczkami małosolnymi, świeżymi bułeczkami, a jej dzieci z uśmiechem  na twarzy ćwierkają „wujek!”, „wujek!” „wujek!”. Jest super!!!! Jak więc ludziom, których się kocha, nie pomagać  za takie przyjemne chwile rodzinnego braterstwa patrząc wiosną na tulipany w pięknie zadbanym ogródku ?

Przy okazji, jeden z absolwentów prestiżowego uniwersytetu (UJ), ze znajomością kilku języków obcych, w obejściu bardzo miły, oczytany w światowej literaturze również starał się o posadę w magistracie;  oczywiście – z kompetencjami zawodowymi na stanowisko specjalisty ds. promocji. Miał pecha, gdyż konkurował z moją  bratową. No, cóż – przykra sprawa, ale takie jest życie. Ale można mu na pocieszenie powiedzieć, że na stanowisko, o które się ubiegał, był za dobry i że z pewnością znajdzie w przyszłości, przy takich profesjonalnych kompetencjach, lepszą pracę.

Nepotyzm jest więc postawą, w ramach której realizujemy najwyższą wartość chrześcijańską – miłości wobec najbliższych. Jego skutkiem ubocznym jest tylko chwilowe zaburzenie naszego nastroju – przykrość, że zdolny, młody człowiek – właściwie obcy naszym uczuciom - odniósł  pierwszą porażkę życiową.  O tym nastroju przykrości szybko jednak zapominamy przy grillu i piwku z bratem, bratową i ich ćwierkającymi  kurdupelkami.

W filozoficznym języku, postawę obowiązku   kochania najbliższych nam (rodziny, kumpli, koleżanek, sąsiadów, krajan) określa się mianem trybalizmu. Jest to postawa aksjologiczna, która wymusza na nas  apoteozę klanu, w którym żyjemy.  Nepotyzm jest więc wyrazem szczególnego rodzaju świadomości społecznej – kolektywistyczno-klanowej, która wymusza na nas obowiązek pomagania współplemieńcom z rodziny, kościoła, partii  czy naszej wsi. Przeciwieństwem trybalizmu jest indywidualizm, którego imperatyw narzuca na nas,  przede wszystkim,  obowiązek pomagania sobie samemu i  konkurowania z innymi indywiduami. Myśl o sobie tak, aby twoje kompetencje, umiejętności,  wiedza  stały na wyższym poziomie, niż osób, które kochasz  - oto przykazanie etyki indywidualistycznej.

Jeśli więc chcemy żyć w kraju bez nepotyzmu, to niestety musimy uwolnić się od chrześcijańskiego schematu myślenia – w którym najwyższą wartością jest „ciało Chrystusa”, rozumiane jako wspólnota w Bogu tych wszystkich, których kochamy. To zaś wymaga wyeliminowania z systemu edukacyjnego przede wszystkim lekcji religii i edukowania przyszłych nauczycieli naszych dzieci w duchu wartości neopozytywistyczno-scjentystycznych. Im mniej religii i im więcej scjentyzmu w naszych szkołach dzisiaj, tym mniej nepotyzmu jutro.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)


[1] Dla niewtajemniczonych czytelników. Deni Cler stanowi sieć salonów z odzieżą damską dla „obrzydliwie bogatych pań”, które potrafią wydać na  jedną kieckę  nawet 2000 zł. Mechanizm takich zakupów w tego rodzaju sklepach wykorzystuje tak zwane zjawisko „selfgiftingu” – „kupię sobie upominek, gdyż na to zasługuję, skoro mąż mnie zdradza, nie ma dla mnie czasu”. Zdradzane panie więc przepłacają, poprawiając sobie humor, prestiż, pozycję, nie zwracając wcale uwagi na to, że ich spódnice i sukienki szyte są w Chinach przez pracujące za jednego, przysłowiowego dolara dziennie, chińskie dziewczyny. Inne panie – te czytające, niezdradzane i zamożne – zwykle współczują tym pierwszym, preferując  sklepy z niższymi cenami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz