wtorek, 27 lutego 2018

Dlaczego polscy logicy mają być niewolnikami teologów katolickich?

TEKST  Z  DNIA  30.09.2012  ROKU
Aby zniszczyć filozofię w Polsce, utożsamianą z dziedzictwem Szkoły Lwowsko-Warszawskiej,  najpierw trzeba zniszczyć polską logikę. Dyskurs filozoficzny bez podbudowy logicznej podlega atrofii i przekształca się w propagandę na usługach określonej opcji ideologicznej. Ponieważ w naszym kraju dominującą opcją w dyskursie publicznym ma być katolicyzm, filozofowie powinni stać się niewolnikami księży katolickich. Parafrazując semantycznie Marksa, Engelsa i Jezusa Chrystusa: „Zaprawdę powiadam Wam: Logicy wszystkich uniwersytetów, łączcie się !!!”  
Recenzowanie życia publicznego jest zadaniem społecznych elit intelektualnych w każdym społeczeństwie.  Intelektualiści oceniają polityków i ich decyzje, wystawiają laurki wszystkim postaciom dyskursu kulturowego,  począwszy od biskupów lub bohaterów show biznesu a skończywszy na funkcjonariuszach ideologicznych partii politycznych, organizacji pozarządowych oraz kościołów. Bez elit intelektualnych, każde państwo stacza się w otchłań totalitaryzmu, w której życie społeczne w swoich najdrobniejszych detalach   jest poddane zakazom i nakazom. Ich łamanie skutkuje dotkliwymi karami – w skrajnych wypadkach nawet zabijaniem obywateli nieposłusznych systemowi.
Po odzyskaniu niepodległości  przez Polskę w 1989 roku, wydawało się, że proces odbudowy elit intelektualnych będzie dynamiczny i łatwy.  Stało się inaczej. Intelektualny dyskurs publiczny jest w naszym kraju nadzwyczaj rachityczny. Zjawisko recenzowania przez intelektualistów poczynań polityków oraz instytucji publicznych jest ledwo widoczne. Co więcej, w ostatnich latach można zaobserwować próby blokowania przez kościelne i państwowe instytucje rynkowych mechanizmów rozwoju wolnej przestrzeni publicznej. Przejawia się to, między innymi,  angażowaniem się instytucji wymiaru sprawiedliwości w procesy karne przeciwko osobom manifestującym swoimi wypowiedziami anty-systemową postawę (procesy Nieznalskiej, Dody,  Frycza i wiele innych). Jeszcze dobitniejszym przykładem blokowania procesów tworzenia się wolnego rynku idei jest systematyczne niszczenie, przez kolejne rządy, hierarchicznej struktury polskiego szkolnictwa wyższego. Stworzono ramy prawne pozwalające na organizowanie fasadowych szkół wyższych, których absolwenci otrzymują dyplomy o tej samej wartości co świadectwa, jakimi mogą poszczycić się studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego i innych prestiżowych ośrodków akademickich. Systemy rankingowe służące do oceny naukowców i instytucji kreujących naukę „spłaszczają”  różnice  pomiędzy najwybitniejszymi naukowcami, publikującymi swoje wyniki w prestiżowych czasopismach,  a tymi, którzy są  obecni wyłącznie w lokalnych (wojewódzkich) przestrzeniach edukacyjnych naszego kraju.  Z pewnością czytelnicy  bez trudu wskażą   inne przykłady praktyk deintelektualizacji życia publicznego.
W demokratycznych społeczeństwach, centralną pozycję w publicznym dyskursie zajmuje refleksja filozoficzna. Chomsky, Dawkins, Hawking, Eco, Habermas są współczesnymi przykładami  intelektualistów-filozofów wyznaczających główne kierunki współczesnej debaty nad najistotniejszymi kwestiami życia społecznego naszej planety. W każdym nowoczesnym, wolnym  kraju publiczność uważnie wsłuchuje się w słowa swoich, lokalnych filozofów, którym system instytucjonalny stwarza warunki do nieskrępowanego wypowiadania się na ważkie społecznie tematy. Tam, gdzie filozofom zamyka się usta, tam wolność i rozum  zanika. W takiej atmosferze, widzowie  uczestniczący w wymianie na rynku idei są zmuszani do słuchania ideologów, szaleńców i oszołomów. W Polsce głos Rydzyka, Natanka, Ryczana, Dydycza czy Kaczyńskiego zagłusza wypowiedzi Woleńskiego, Hartmana czy Obirka. 
W Średniowieczu debatowano nad problemem niewolnictwa filozofii względem teologii. Większość biskupów uważała, że filozofia niewolnicą teologii jest. Praktyki nakładania kagańca na usta filozofów kończyły się zwykle tragicznie. Przykład Abelarda jest wzorcowy. Biskup Paryża nakazał wykastrować filozofa, karząc go za jego niesubordynację systemową. Dopiero pod koniec XIX wieku europejscy filozofowie odzyskali niepodległość i autonomię spod jarzma religii katolickiej. Proces  deideologizacji filozofii   był skorelowany z dynamicznym rozwojem logiki matematycznej. Rewolucja intelektualna zapoczątkowana przez Russella i Fregego doprowadziła do powstania nieformalnej  instytucji logicznego recenzowania dyskursu publicznego. W ten sposób w XX wieku w rynkową przestrzeń idei wkomponowano instytucję meta-debaty, w której intelektualiści dokonywali oceny, z uwagi na kryteria racjonalności, tego wszystkiego, co prefabrykują ideologowie. Makro-świat idei poddany został praktyce  logicznego osądu. W Polsce w XX wieku logika rozwijała się dynamicznie na niespotykaną skalę (byliśmy wówczas „światową potęgą logiczną”). Nawet w okresie komunizmu funkcjonariusze ideologii marksistowskiej nie byli w stanie wyeliminować logiki i logików z ich udziału w przestrzeni publicznej. Pomimo nałożenia  cenzury na publiczne wypowiedzi w mediach i karania niepokornych intelektualistów, w drugim obiegu rozwijała się meta-debata pokazująca publiczności absurd i beznadzieję życia w systemie komunistycznym.
Przemiany cywilizacyjne na świecie pod koniec XX wieku ( powstanie Internetu, nowych technologii, badania nad mózgiem i umysłem) doprowadziły do kryzysu chrześcijaństwa. Jezus wiszący na krzyżu przestał być potrzebny do czegokolwiek typowemu Europejczykowi. Kryminalne i pedofilskie afery księży katolickich (ukrywanie nazistowskich zbrodniarzy, współpraca z organizacją  ODESSA,  afera z watykańskim Bankiem Ambrosiano, oskarżenia o współpracę z włoską mafią oraz o handel pornografią,  tysiące dziecięcych ofiar aktów pedofilskich w wielu europejskich krajach i w USA) były ciosem nokautującym chrześcijaństwo. Pomimo tego,  Polska  po latach pontyfikatu Karola Wojtyły jawi się obrońcom chrześcijaństwa jako ostatnia reduta, z której należy wyprowadzić kontratak na wschód – w kierunku państw bałtyckich, Białorusi, Ukrainy,  Rosji i Chin. Realizacja tej geopolitycznej strategii Watykanu wymaga uczynienia z naszego kraju bastionu chrześcijaństwa, w którym katolicka nauka społeczna dyktuje obywatelom akceptację chrześcijańskiego stylu życia. Aktywność Opus Dei  i innych organizacji kościelnych takich, między innymi jak: Fundacja. Dzieło Nowego  TysiącleciaFronda,  służyć ma promowaniu katolickiej elity intelektualnej, której zadaniem jest implementacja  ideologii katolickiej w społeczną tkankę.
Skuteczność realizowanej strategii katolicyzacji życia społecznego w Polsce, nazwanej przez papieża Benedykta programem  Nowej Ewangelizacji, jest warunkowana eliminacją liberalnych elit intelektualnych z publicznej przestrzeni.  Dlatego hierarchowie katoliccy, na czele z Benedyktem,  w swoich homiliach często atakują liberalizm, indywidualizm oraz filozofię neopozytywistyczną (empiryzm logiczny).  Ataki doktrynalne na liberałów nie są efektywne propagandowo, gdyż zamiast zamykać adwersarzom usta, generują reakcję. To z kolei uruchamia procesy replikacji idei liberalizmu oraz reprodukcji wolnomyślicielskich elit intelektualnych, które poddają katolicki przekaz kulturowy ostrej recenzji. Ponieważ debatowanie z intelektualistami nie przynosi zamierzonych efektów, Kościół jest zmuszony do przedsięwzięcia ostrzejszych środków. Jakimi środkami  Kościół i kolejne rządy  posługują się, żeby zniszczyć  intelektualny dyskurs?
Skoro rdzeniem tego dyskursu jest refleksja filozoficzna, to należy ją zdławić i nie pozwolić na jej restytucję. Blokuje się więc wprowadzenie filozofii, etyki czy teorii wiedzy jako przedmiotów obowiązkowych w systemie edukacji powszechnej. Rząd wspierany przez Kościół Katolicki, pomimo społecznych postulatów ufilozoficznienia programów nauczania w gimnazjach i liceach, nigdy nie podjął się  opracowania projektu nauczania  filozofii jako samodzielnego przedmiotu  w systemie edukacji szkolnej.  W celu  zwodzenia  sympatyków filozofii, Ministerstwo Edukacji wymyśliło nawet „ścieżki między-przedmiotowe kształcenia filozoficznego”, tworząc w ten sposób społeczną iluzję troski o obecność filozofii w nauczaniu powszechnym. Zamiast wprowadzenia filozofii i logiki (teorii wiedzy), wzmocniono edukację religijną przez umieszczenie nazwy przedmiotu religia na świadectwach szkolnych.  Zwiększono dawkę katechezy z jednej do dwóch godzin tygodniowo. Religii naucza się na każdym poziomie edukacji powszechnej - począwszy od klas zerowych i przedszkolnych a skończywszy na klasach maturalnych. Koszt propagandy katolickiej w polskim systemie edukacji jest wyższy niż łączny koszt nauczania fizyki i chemii. Reforma programów studiów pedagogicznych wyeliminowała logikę z  systemu obowiązkowych przedmiotów, które musi opanować przyszły nauczyciel  klas początkowych szkoły podstawowej.  Tym samym zdeprecjonowano logikę jako ten rodzaj wiedzy, który gwarantuje sukces nauczyciela  w swojej pracy z dziećmi. Blokuje się również rozwijanie studiów kognitywistycznych w polskich uniwersytetach,  wzniecając ideologiczne  konflikty pomiędzy naukowcami, w szczególności pomiędzy logikami i filozofami reprezentującymi ideologię katolicką (w ten sposób zablokowano uruchomienie studiów kognitywistycznych w Uniwersytecie Łódzkim, zaś w Uniwersytecie Szczecińskim od siedmiu lat jego władze nie mogą zdecydować się na taki krok, podporządkowując się  katolickiej strategii rozwoju humanistyki w Polsce). Do dnia dzisiejszego, kognitywistyka nie została wpisana na oficjalną listę dyscyplin naukowych, które można w sposób autonomiczny studiować w naszym kraju. Zgodnie z decyzją  Narodowego Centrum Nauki, instytucji, której zadaniem jest finansowanie badań naukowych w drodze konkursów, filozofia wraz z teologią tworzą jednolity zespół dyscyplin humanistycznych. Zatem, polscy logicy matematyczni  muszą konkurować o granty badawcze z księżmi-teologami. W rankingach Ministerstwa Nauki, najbardziej prestiżowe na świecie czasopisma filozoficzne  i logiczne zostały, średnio, ocenione tylko 50% wyżej od krajowych pism teologicznych, w których warunkiem publikacji jest imprimatur, czyli zgoda lokalnego biskupa na publikację tekstu. Taki sposób waloryzacji badań logicznych skutkuje tym, że dwa teologiczne teksty opublikowane w języku polskim, na przykład, w Ruchu Biblijnym i Liturgicznym lub  cztery teksty zamieszczone  w Pedagogice Katolickiej są   warte naukowo tyle, ile,  jeden tekst opublikowany w Mind (tu publikował Russell i Turing) czy w Journal of Symbolic Logic (tu publikowali najwybitniejsi polscy logicy-matematycy: Mostowski, Kuratowski, Tarski). Ruch Filozoficzny,  symbol dawnej „wielkości polskiej logiki”,  został oceniony gorzej od większości czasopism teologicznych.  
Aby zniszczyć filozofię w Polsce, utożsamianą z dziedzictwem Szkoły Lwowsko-Warszawskiej (dziełem Twardowskiego, Łukasiewicza, Tarskiego, Kotarbińskiego, Ingardena, Tatarkiewicza, Ajdukiewicza i wielu innych wybitnych polskich logików oraz filozofów), najpierw trzeba zniszczyć polską logikę, w której nadal osiągamy światowe sukcesy (według rankingu Scimago Lab jesteśmy na 11 miejscu na świecie w dziedzinie badań logicznych; jedynie polscy weterynarze mogą pochwalić się lepszym wynikiem, zajmując w podobnym rankingu 9 pozycję). Filozofia bez logiki staje się ideologią, której publiczność nie chce słuchać. Dyskurs filozoficzny bez podbudowy logicznej podlega atrofii i przekształca się w propagandę na usługach określonej opcji ideologicznej. Ponieważ w naszym kraju dominującą opcją w dyskursie publicznym ma być katolicyzm, filozofowie powinni stać się niewolnikami księży katolickich. Wówczas w Polsce nie spotkamy intelektualistów oceniających debatę publiczną w kategoriach racjonalności, ale  będziemy epatowani tekstami klakierów Rydzyka, Ryczana i innych katolickich propagatorów „dobrej nowiny”, przywdziewających szaty intelektualnych odkrywców „absolutnej i obiektywnej prawdy”. Parafrazując semantycznie Marksa, Engelsa i Jezusa Chrystusa: „Zaprawdę powiadam Wam: Logicy wszystkich uniwersytetów, łączcie się !!!”  
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”) 
http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

O katolickim wzorcu Polaka liżącego - na marginesie ataku abp Hosera na liberalizm

TEKST  Z  DNIA  23.09.2012  ROKU
Współczesną kondycję Kościoła Katolickiego w Polsce najdobitniej przedstawia symboliczny obrazek klęczących, szkolnych  dzieci zlizujących z kolan księdza bitą śmietanę. Życie społeczne ma być wzorowane na „paradygmacie zlizywania bitej śmietany z dupy księży”. Praktyki edukacyjne, realizowane zgodnie z zasadą „lizania dupy autorytetowi”, bez wątpienia okaleczają uczniów. Nawyk lizania przeistacza się bowiem w traumę lizania, z której nie wyprowadzi nas żadna psychoterapia.
W wywiadzie udzielonym Rzeczpospolitej z dnia 22.09 2012, abp Hoser przestrzega nas  przed atomizacją społeczną, totalitaryzmem intelektualnym, feminizmem, liberalizmem i źle pojętą wolnością.  Według niego, współcześnie proponowana idea wolności polega na nieustannej  możliwości „ciągłych wyborów”. Hierarcha precyzując swoje myśli, twierdzi, iż taka możliwość powoduje, że człowiek zmienia swoje wartości w zależności od sytuacji. To zaś prowadzi – według Biskupa – do permanentnych odrzuceń czegoś, co wcześniej się wybierało. Rodzi to atmosferę powszechnej „niewiary” – „nikomu do końca nie można wierzyć”.  W tej sytuacji nasze więzi stają się słabe.
Myśli kryjące się za słowami abp Hosera można interpretować jako wyraz tęsknoty za jedynym, niepodważalnym i obowiązującym społecznie punktem widzenia. Kościół Katolicki w Polsce  pokazuje więc, poprzez słowa swojego funkcjonariusza, że nie rozumie przemian kulturowych, które dokonują się wokół nas. Współczesna rzeczywistość, której doświadczamy od rana do wieczora, jest pełna przeróżnych i  szalenie szybko migocących artefaktów. W poniedziałek musimy uporać się ze zrozumieniem afery Amber Gold,  we wtorek na tapetę interpretacyjną wchodzi sprawa strony internetowej Antykomor, zaś w środę od samego rana media trąbią o bitej  śmietanie i „lizanku” kolan księdza-dyrektora. Niedziela kończy się ujawnieniem zjawiska  pedofilii o gigantycznych rozmiarach wśród księży Kościoła Katolickiego w Australii. Natłok tak różnych wydarzeń i przymus ich interpretacji, narzucany przez media, wymuszają na widzach sceny  artefaktów stosowanie różnych narzędzi interpretacyjnych. Ponieważ rzeczywistość jest tak dynamiczna, nasze schematy – podobnie jak programy komputerowe - bardzo szybko starzeją się. Nasze wybory punktów widzenia czy  perspektyw oglądu są zmienne, gdyż interpretowana rzeczywistość jest  heraklitejską rzeką.
Liberalizm jest meta-perspektywą interpretacyjną uprawomocniającą prawo wyboru własnych punktów widzenia. Liberalna epistemologia jest ufundowana na zasadzie sceptycyzmu poznawczego, zgodnie z którą każdy z nas w jakimś zakresie błądzi; mówiąc nieco dosadniej – każdy z nas jest w jakimś zakresie głupi. Kościół Katolicki nie rozumie tej zasady z oczywistych powodów. W sposób autokratyczny od tysiącleci uzurpuje sobie prawo do projektowania jedynego, absolutnego, obiektywnego punktu widzenia. Współcześnie, w kulturze zachodniej taka uzurpacja jest określana jako konstytutywna dla praktyk totalitarnych. To nie liberałowie, lecz fundamentalistyczni chrześcijanie proklamują chrześcijański totalitaryzm epistemologiczny – światopogląd, zgodnie z którym  w Biblii wyartykułowana jest obiektywna  prawda wskazująca nam obowiązujący styl życia. Europejczyk XXI wieku odrzuca jednak proponowany w Piśmie Świętym  styl życia, gdyż jest on anachroniczny oraz interpretacyjnie nieefektywny.  Zjawiska, które na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie,  wymagają radykalnie odmiennych opisów poprzez rozmaite spektra wartości. Kościół zaś widzi w nich ten sam grzech. Nie da się jednej miary przyłożyć do dwóch różnych aktów aborcji, dokonanych w podobny sposób, ale różniących się poziomem bogactwa kobiet przerywających ciążę. Chrześcijaństwo widzi w obu sytuacjach to samo zło. Współczesny liberał ujmuje  oba wypadki w  radykalnie różnych aspektach aksjologicznych. Monizm interpretacyjny, stojący u podstaw katolickiej hermeneutyki, stanowi  upraszczającą praktykę rozumienia codzienności, która indukuje konflikt komunikacyjny.
Abp Hoser w jednym ma rację:  liberalizm jest zagrożeniem dla interesu finansowego Kościoła Katolickiego. Skoro chrześcijańska perspektywa poznawcza nie jest w żaden sposób wyróżniona poznawczo, kościoły chrześcijańskie nie mogą  być prawnie uprzywilejowane. Głosząc nieskrępowane prawo do wytwarzania i wybierania  schematów interpretacyjnych, liberałowie stwarzają nacisk konkurencyjny dla kościołów chrześcijańskich na rynku idei. Żaden piekarz we wiosce nie życzy sobie tego, aby wybudowano drugą, konkurencyjną piekarnię. Rozsądny piekarz z takim stanem rzeczy pogodzi się i będzie starał się wypiekać smaczniejszy chleb; inny zaś podpali sąsiada. Kościół poprzez swoją ofensywę ideologiczną wydaje się nakłaniać swoich wiernych do marszów  z pochodniami. W naszym kraju już doświadczyliśmy nocnego, smoleńskiego czuwania, które, na szczęście, przeobraziło się w uliczny wodewil.
Wiara w prawdy objawione w czasach rozkwitu wyrafinowanych teorii naukowych jest anachroniczna. Religie nie dostarczają nam wartościowych poznawczo obrazów świata; nie są prawdziwe. Rozwój współczesnych nauk kognitywnych wymusza na społeczeństwach radykalną  zmianę w postawie spostrzegania dyskursu religijnego. Bóg  przestaje być człowiekowi potrzebny jako  gwarant „życia po życiu”. Chrystus konkurujący z Mahometem również nie jest w stanie współczesnemu człowiekowi nic ciekawego zaoferować. W księgach świętych chrześcijaństwa nie znajdziemy rad, jak rozwiązać problemy  dotyczące eutanazji, aborcji, in vitro, biotechnologii, narkotyków, HIV, związków homoseksualnych czy energii atomowej. Każdy z tych problemów wyznacza swoją  własną przestrzeń interpretacyjną. Liberalizm stanowi nakaz wzbogacania tych przestrzeni poprzez prefabrykowanie coraz to nowych schematów interpretacyjnych. Jeśli „idąc za głosem hierarchów katolickich”, unieważnimy ten nakaz, zginiemy  pod ciężarem ogromu wyzwań cywilizacyjnych, których nie będziemy mogli w żaden sposób zrozumieć. Imperializm liberałów, na który zwraca uwagę abp. Hoser, jest jedynie nawoływaniem do twórczości narracyjnej – do tworzenia coraz gęstszych  sieci intertekstualnych w przestrzeni symbolicznej, umożliwiających międzykulturowy przekład tekstów kultury. Bez wątpienia, proces zagęszczania sfery symbolicznej w linki interpretacyjne pomniejsza  rolę chrześcijańskiej perspektywy pojęciowej w dyskursie publicznym. Dlatego nie należy dziwić się temu, iż biskupi nawołują do deintelektualizacji życia publicznego, szantażując nas intelektualnym totalitaryzmem.[1]  Apel księdza Hosera  należy rozumieć jako wezwanie do blokowania społecznych procesów kreacji elit intelektualnych w Polsce, których misją publiczną jest prefabrykowanie najrozmaitszych, możliwych światów narracji kulturowej i ich  dostarczanie  na rynek idei. [2]  Bez elit humanistycznych, zdolnych do zaproponowania światu własnych systemów kodów kulturowych, społeczeństwo polskie stanie się „kaleką Europy”.
Współczesną kondycję Kościoła Katolickiego w Polsce najdobitniej przedstawia symboliczny obrazek klęczących, szkolnych  dzieci zlizujących z kolan księdza bitą śmietanę.  Ksiądz-dyrektor symbolizuje Kościół, zaś uczniowie są metaforą społeczeństwa. Oferta kulturowa Kościoła Katolickiego w Polsce, wyłaniająca się z obrazka, który obiegł media od Lizbony po Moskwę, jest klarownie jednoznaczna. Kościół daje nam bitą śmietanę, którą  mamy zlizywać z jego nagich kolan.  Funkcja edukacyjna polskiej szkoły została zredukowana do nauki lizania kolan księży. Lizanie kojarzy się wulgarnie, na gruncie związków znaczeniowych tego słowa z innymi słowami języka polskiego, z „lizaniem komuś dupy”. Ponieważ od kolan do innych części ciała jest niespełna pół metra, więc można łatwo dopełnić  treść przekazu obrazka. Życie społeczne ma być wzorowane na „paradygmacie zlizywania bitej śmietany z dupy księży”. Praktyki edukacyjne, realizowane zgodnie z zasadą „lizania dupy autorytetowi”, bez wątpienia okaleczają uczniów. Nawyk lizania przeistacza się bowiem w traumę lizania, z której nie wyprowadzi nas żadna psychoterapia. W traumie lizania, nie umiemy dokonywać wyborów wymaganych przy rozwiązywaniu wszelkich zadań życiowych; w traumie lizania jesteśmy w stanie wyłącznie lizać. Liberałowie proponują  wzorzec Polaka czytającego, zaś Kościół głosem  abp Hosera  oferuje nam wzorzec Polaka liżącego.
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)
[1] Owa deintelektualizacja życia publicznego przejawia się niezwykle wyraziście w poziomie naukowym i edukacyjnym polskich szkół wyższych. Na ten temat, zob.
[2] Przykladem praktyki blokowania spolecznego  procesu wyłaniania się elit jest ostatnio opracowany przez Ministerstwo Nauki ranking oceny czasopism naukowych, który deprecjonuje humanistów publikujących w najbardziej prestiżowych czasopismach na świecie i dowartościowuje teologów, kosmetologów i historyków piszących swoje teksty w lokalnych, krajowych zeszytach naukowych. Na ten temat, zob.

Szaleństwo logiczne i ideologiczne w debacie nad aborcją i in vitro

TEKST  Z  DNIA  24.10.2012  ROKU 
Szaleństwo logiczne lewicy polega więc  na jednoczesnym akceptowaniu dwóch wykluczających się stanowisk:  liberalnej ustawy aborcyjnej oraz  liberalnego prawa in vitro. Strona katolicka nie popełnia sprzeczności logicznej, forsując swoje rozwiązania. Obnaża jednak swoją instrumentalną i ideologiczną interpretację kategorii życia. W tym sensie Kościół Katolicki uprawia hipokryzję, odwołując się do zasady „pro-life”, rozumianej jako afirmacja wszelkich form prokreacji  ludzkiego życia.
Kryzys gospodarczy wpływa na ożywienie ducha filozofii w narodzie.  Posłowie i lud dyskutują nad ważnymi kwestiami filozoficznymi. Czy ograniczać prawo do aborcji? Czy ograniczać prawo do zapłodnienia in vitro? Obie kwestie spaja temat życia. Filozoficzny witalizm jest stanowiskiem głoszącym, iż najwyższą wartością jest ludzkie, indywidualne życie. Zgodnie z tym punktem widzenia,  wolno i powinno się „nabluzgać Allahowi i Chrystusowi”, gdyby taki akt miał ratować ludzkie życie. 
Współczesny witalizm można określić jako światopogląd, który odwołuje się do wypowiedzi słynnego, greckiego filozofa, Empedoklesa: ludzie są bogami. Witalizm jest więc w swojej istocie antyreligijny. Żaden Chrystus, Mahomet czy Sai Baba nie ucieleśniają jakichkolwiek  wartości, które byłyby ważniejsze niż ludzkie życie. Co więcej, teizm można interpretować jako ten rodzaj filozofii, który kwestionuje humanistyczną apoteozę człowieczego, indywidualnego życia. W tym świetle, czyn Chrystusa - wolnego wyboru męczeńskiego oraz  brutalnego umierania na krzyżu - należy uznać za zbezczeszczenie wartości ludzkiego, indywidualnego życia. Syn Boga jako wszechmocna i wolna osoba dokonał bowiem wyboru turpistycznego okaleczenia siebie tylko po to, aby ujawnić swoje istnienie i wyartykułować egocentryczną prawdę cierpienia za miliony. Chrystus nie poświęcił siebie na ołtarzu  zbrodni, żeby chronić innego człowieka. Zwolennik witalizmu taką postawę musi określić jako „niebezpieczną  psychodelię”, kreującą kulturowy archetyp  zbrodni w imię abstrakcyjnej idei odkupienia gatunku ludzkiego.
W naszej narodowej debacie na temat życia stanowiska są podzielone. Kościół Katolicki i jego partyjne przybudówki opowiadają się za restrykcyjnym prawem aborcyjnym i kontestują  prawo do zapłodnienia metodą  in vitro.  Po drugiej stronie barykady występuje lewica, która opowiada się za liberalizacją prawa do aborcji oraz do kreowania człowieka w warunkach laboratoryjnych. Obie opozycyjne strony w tym sporze popadają bądź w szaleństwo sprzeczności logicznej bądź w cynizm ideologiczny.
Każdy akt aborcji prowadzi do zmniejszenia przyszłej populacji żywych istot ludzkich. W wyniku przerwania ciąży nie zaistnieje potencjalny człowiek. Wyraźmy tę konstatację w języku nieco bardziej precyzyjnym:
(1)   Jeśli akceptujemy liberalizację aborcji, to nie akceptujemy  maksymalizacji wielkości populacji żywych istot ludzkich.
 Laboratoryjne zabiegi in vitro z kolei prowadzą do zwiększenia przyszłej populacji istot ludzkich. Przeprowadzając skutecznie eksperyment sztucznego zapłodnienia, tworzymy nowego człowieka. Ten fakt można wyrazić ściślej tak oto:
 (2)    Jeśli akceptujemy in vitro, to akceptujemy maksymalizację wielkości populacji żywych istot ludzkich.
 Z przedstawionych dwóch przesłanek wynikają logicznie następujące dwie konkluzje (typowy student po ukończeniu elementarnego kursu logiki formalnej powinien być w stanie przeprowadzić odpowiedni dowód):
 (3)   Jeśli akceptujemy liberalizację aborcji, to nie  akceptujemy in vitro.
  (4)   Jeśli akceptujemy in vitro, to nie akceptujemy liberalizacji aborcji.
Każdy więc kto zgadza się na legalizację zabiegów aborcji na życzenie kobiety w ciąży, będąc zmuszonym do posługiwania się logicznymi regułami myślenia, musi zaprotestować przed akceptacją prawa do in vitro. Z drugiej strony, każdy kto akceptuje in vitro, jeśli chce być uznany za osobę  racjonalną, jest zobowiązany do niezaakceptowania liberalnej ustawy aborcyjnej.
Szaleństwo logiczne lewicy polega więc  na jednoczesnym akceptowaniu dwóch wykluczających się stanowisk:  liberalnej ustawy aborcyjnej oraz  liberalnego prawa in vitro. Bez wątpienia, lewica  próbując przeforsować takie stanowisko, kreuje społeczny wzorzec zawieszania obowiązku podporządkowywania się w życiu publicznym prawom logiki klasycznej. Odwoływanie obowiązywania praw logicznych w dyskursie publicznym dla doraźnych interesów pewnych grup społecznych jest niebezpieczną praktyką perswazyjną.
Strona katolicka nie popełnia sprzeczności logicznej, forsując swoje rozwiązania: akceptację restrykcyjnego prawa aborcyjnego i odrzucenie prawa do  sztucznego zapłodnienia. Obnaża jednak swoją instrumentalną i ideologiczną interpretację kategorii życia. Skoro bowiem w sytuacji, w której obowiązuje restrykcyjne prawo aborcyjne oraz liberalne prawo in vitro, rodzi się więcej istot żywych, niż wówczas gdy obowiązuje restrykcyjne prawo aborcyjne i  zakaz stosowania techniki  in vitro, to strona katolicka, propagując swoje stanowisko,  tym samym pokazuje to, że nie akceptuje zasady maksymalizacji życia bez ograniczeń. W tym sensie Kościół Katolicki uprawia hipokryzję, odwołując się do zasady „pro-life”, rozumianej jako afirmacja wszelkich form nieprzymuszonej prokreacji  ludzkiego życia (w związkach małżeńskich, przedmałżeńskich, pozamałżeńskich, w ramach wolnej miłości; w aktach seksualnych  w zaciszu domowym lub na łonie natury; na łące, w stogu, stodole czy w końcu na biurku w gabinecie szefa oraz laboratoryjnie w ramach in vitro, itd.). Seks w probówce jest również afirmacją witalności.
Stanowisko partii katolickich jest wyrazem dyskryminowania tych stylów poczęcia ludzkiej istoty, które kwestionują sakralny wymiar narodzin człowieka. Fundamentem doktryny katolickiej jest teza głosząca to, że człowiek jest dziełem Boga. Technologie antropologiczne stwarzania człowieka zaprzeczają tej pozbawionej sensu poznawczego tezie. Człowiek tworzy się w wyniku określonych procesów biologiczno-chemicznych, które w XXI wieku naukowcy mogą symulować w warunkach eksperymentalnych. Sukcesy w stosowaniu techniki in vitro pokazują to, że misja Boga w kosmosie jako stwórcy człowieka już zakończyła się. Bóg przestaje być potrzebny człowiekowi w czymkolwiek; jego miejsce zaczynają zajmować naukowcy. Modlitwa do Matki Boskiej Częstochowskiej przestała być przydatna w praktykach przedłużania życia; w walce z klęskami żywiołowymi i kryzysami gospodarczymi.    Kościół kontestując prawo do in vitro broni de facto swojego interesu istnienia jako instytucji sprzedającej ludzkości usługę kontaktu z sacrum. Biskupi nie są zainteresowani propagowaniem wartości witalnych. Dbają wyłącznie o spójność doktryny i o jej siłę replikowania się w umysłach wiernych.
W  politycznej dyskusji nad wartością życia najbardziej konsekwentne logicznie stanowisko utrzymuje Tusk. Opowiada się za rozsądnie restrykcyjną ustawą aborcyjną i liberalnym prawem do zapłodnienia  in vitro. Taka koniunkcja praw witalnych, w rzeczy samej, maksymalizuje  życie, a ich obowiązywanie będzie wpływać na wzrost dzietności w Polsce. Tym samym Rząd pokazuje nam, że można troszczyć się o życie poza kontekstem religijnym, w abstrakcji od rozmyślań nad sacrum i profanum.  Czas najwyższy  nastał, aby zminoryzować rolę Kościoła Katolickiego w dyskursie publicznym, gdyż działalność tej instytucji prowadzi wyłącznie do patologii społecznych (pedofilia, afery finansowe, poniżanie innowierców, ateistów i osób prezentujących niestandardowy styl życia seksualnego). Szkoda tylko, że główna, liberalna siła polityczna w Polsce, Ruch Palikota, zamiast ogniskować swoją aktywność na procesie deklerykalizacji życia publicznego, wikła się w urągający logice dyskurs postmodernistyczny.  Lud naszego kraju, mimo, iż jest nieustannie epatowany medialną papką ideologii lewicowych (postmodernistyczno-postkomunistycznych) i religijno-tradycjonalistycznych, zachowuje rozsądek logiczny. Większość bowiem z nas opowiada się za liberalnym prawem do in vitro i za rozsądnie restrykcyjną ustawą aborcyjną, a więc za spójnością logiczną. Zdominowanie publicznej przestrzeni przez wojnę pomiędzy „logicznymi głupcami” a „namiestnikami Boga” byłoby znakiem poważnego kryzysu wartości racjonalnych. Społeczeństwo jest zdrowe wówczas, gdy przeważają w jego dyskursie schematy myślenia zdrowego rozsądku (a więc schematy zgodne z prawami logiki matematycznej).  
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”) 

Sąd Najwyższy i Nergal

TEKST  Z  DNIA  29.10.2012  ROKU
Sąd Okręgowy w Gdańsku, rozpatrując sprawę Nergala, został więc zmuszony przez Sąd Najwyższy do odwoływania się do „prawniczego bubla”, uchwalonego przez Sejm (przez polityków). Decyzja uniewinniająca artystę spowoduje protesty wśród zwolenników Episkopatu i  Dyrektora Rydzyka. Wywoła to falę nienawiści i agresji w stosunku do ateistów,  agnostyków, antyklerykałów i liberałów.  Przeciwny werdykt z kolei przyczyni się do masowych protestów w obozie wolnomyślicieli. Tak czy siak – światopoglądowa wojna nastąpi.
Dnia 29.10. 21012 Sąd Najwyższy RP  rozpatrzył zapytanie Sądu Okręgowego w Gdańsku dotyczące tego, czy można dokonać czynu obrażenia uczuć religijnych w zamiarze ewentualnym czy tylko bezpośrednim (w nawiązaniu do sprawy Nergala)  Werdykt Sądu w tej sprawie jest „iście piłatowy”, gdyż nie została sformułowana odpowiedź na zapytanie, które domaga się rozstrzygnięcia (zaczyna się bowiem od partykuły pytajnej „czy”). Istnieją tylko dwie możliwe logicznie odpowiedzi na nie: tak albo nie. Sąd Najwyższy nie wybrał żadnej z nich. Oznacza to, że SN odmówił wykładni artykułu 196  Kodeksu Karnego. Ponieważ w większości wypadków tak zwane wykładnie prawa posiadają charakter performatywny, czyli przyjmują postać ustanowień zachodzenia określonych faktów w dobrze zdefiniowanych sytuacjach (na przykład: w sytuacji S czyn C uchodzi za przestępstwo), dlaczego więc Sąd Najwyższy odmówił ustanowienia zachodzenia określonego faktu prawnego ? W ten sposób stworzył niebezpieczną sytuacje dla demokratycznego ustroju naszego państwa, która może doprowadzić do wojny ideologiczno-światopoglądowej?
Sędziowie rozpatrujący zapytanie Sądu Okręgowego w Gdańsku mogli wydać jeden z dwóch performatywnych werdyktów:
(1)   Tylko osoba, która znieważa publicznie przedmiot czci religijnej w zamiarze bezpośrednim,  podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo do 2 lat więzienia.
(2)   Osoba, która znieważa publicznie przedmiot czci religijnej w zamiarze bezpośrednim lub ewentualnym,  podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo do 2 lat więzienia.
Sentencja Sądu Najwyższego brzmi zaś następująco:
(3) Przestępstwo określone w art. 196 k.k. popełnia ten, kto swoim zamiarem bezpośrednim lub ewentualnym obejmuje wszystkie znamiona tego występku.
W wypadku uchwalenia pierwszej wykładni, Nergal zostałby uznany za niewinnego artystę, gdyż jak sam stwierdził jego celem nie było  obrażenie czyichkolwiek uczuć religijnych. Czyny, za  które Nergal  jest oskarżany, nie zostały więc wykonane z zamiarem bezpośrednim obrażenia kogokolwiek. W wypadku uchwalenia drugiej wykładni, Nergal mógłby zostać uznany za przestępcę, gdyby udowodniono mu, że dopuścił się obrazy uczuć religijnych z zamiarem pośrednim (ze świadomością możliwości popełnienia przestępstwa). Jak więc rozumieć to, że Sąd Najwyższy odrzucił (zanegował) obie wykładnie i przyjął interpretację, że o przestępstwie decydują "wszystkie znamiona występku", czyli -  publicznego znieważenia przedmiotu czci religijnej ?
Domniemując, iż uchwały Sądu Najwyższego nie są przejawem cynizmu polegającego na utrudnianiu życia zawodowego sędziom okręgowym, brak odpowiedzi na zapytanie w sprawie Nergala należy więc potraktować jako stwierdzenie, że pytania zadane przez Sąd Okręgowy w Gdańsku są źle postawione. Oznaczałoby to, że przestępczość czynu obrażania uczuć religijnych  nie jest zależna od tego czy został on wykonany z zamiarem bezpośrednim czy ewentualnym. W uzasadnieniu  odpowiedzi, sędzia Tomasz Artymiuk stwierdził, iż to Sąd Okręgowy w Gdańsku musi rozstrzygnąć czy Nergal przekroczył granice wolności słowa i wypowiedzi artystycznej, nie zważając  na intencje artysty.
Zgodnie z artykułem 196 Kodeksu Karnego, penalizowane są czyny znieważania przedmiotów czci religijnej; przy czym zgodnie z ostatnią wykładnią Sądu Najwyższego skuteczność takich czynów jest niezależna od intencji (zamiaru).  Nergala oskarża się za to ,że podczas koncertu powiedział, iż Kościół Katolicki jest „największą zbrodniczą sektą” oraz że podarł Biblię wykrzykując „żryjcie to gówno”. Czy artysta znieważył swoimi wypowiedziami jakiś przedmiot czci religijnej?
Z pewnością mówiąc, że Kościół Katolicki jest „największa zbrodniczą sektą”, dokonał własnej oceny działalności tej instytucji. Co więcej, na gruncie wiedzy historycznej jego ocena Kościoła jako zbrodniczej sekty jest uzasadniona. Sam Jan Paweł II przepraszał społeczność mieszkańców Ameryki Południowej za eksterminację Indian, jakiej Kościół dopuścił się w czasach konkwisty. O sekciarskim sposobie działania Kościoła świadczy zaś pomoc tej instytucji w  ukrywaniu esesmanów po II wojnie światowej. Działalność   biskupa Aloisa Hudala  została w szczegółach udokumentowana przez wybitnych historyków. O tym, że Kościół był i  jest obecnie  zbrodniczą organizacją, świadczą fakty: stosy, inkwizycja i pedofilia. Jeśli ktoś stwierdza, że pedofilia, o którą są masowo oskarżani księża katoliccy, nie jest zbrodnią, to źle używa tego słowa. Zbrodnia bowiem jest to – według Słownika języka polskiego –  „poważne przestępstwo naruszające normy społeczno-etyczne”.  Zbrodnią jest również ukrywanie zbrodniarzy. Jan Paweł II i inni wysocy rangą funkcjonariusze Kościoła Watykańskiego byli wielokrotnie oskarżani o ukrywanie faktów pedofilii, których dopuszczali się biskupi. W   pełni więc solidaryzuję się z wypowiedzią Nergala. Nie narusza ona żadnych granic wolności słowa i wypowiedzi artystycznej.
Bez wątpienia fraza „żryjcie to gówno” ma charakter wulgarny. Wulgaryzmów używamy do ekspresji naszej postawy aksjologicznej w stosunku do obiektów, do których wulgarnie  odnosimy się. Jeżeli czynimy to publicznie, to tym samym ostrzegamy naszych odbiorców, że obiekt będący przedmiotem naszych wulgarnych określeń, jest jakoś niebezpieczny, groźny czy w końcu obrzydliwy. Nasz Kodeks Karny penalizuje takie zachowania językowe w stosunku do ludzi, instytucji (czyli osób fizycznych i osób prawnych) i przedmiotów czci religijnej.  Czy wobec tego Biblia jest takim przedmiotem?
Na gruncie reguł określających sposoby użycia frazy: „przedmiot czci religijnej”, można stwierdzić, że takimi przedmiotami są  wszystkie obiekty sakralne, które wielbimy, otaczamy wielkim szacunkiem, którym oddajemy cześć; są to obiekty adoracji, kultu i uwielbienia. Czy więc Pismo święte jest przedmiotem czci? Jest to pytanie niezwykle trudne. Religioznawcy stwierdzają, że akty oddawania czci przedmiotom sakralnym realizowane są podczas rozmaitych misteriów religijnych (msze, obrządki, modlitwa). Bez wątpienia podczas nabożeństw, kiedy ksiądz czyta Pismo święte, wierni oddają cześć temu przedmiotowi, ale tylko dlatego że jest traktowany jako symbol słowa bożego, jako księga objawiająca prawdę absolutną. Czy wobec tego Biblia stojąca na półce w księgarni jako przedmiot handlu jest nadal obiektem czci? Czy sprzedając na bazarowym odpuście Pismo święte i targując się o jego cenę, nie dokonujemy „znieważenia przedmiotu czci religijnej”?
W takim kontekście, wypowiedź Nergala można zinterpretować jako emocjonalny protest przed traktowaniem tego dokumentu jako źródła prawdy absolutnej (w końcu jest to fetysz, który pozwala niektórym zarobić na „zupę” ). Akt Nergala w kontekście całej jego twórczości artystycznej jawi się  jako manifestacja postawy buntu metafizycznego. Apel „żryjcie to gówno”, w kontekście wizerunku Boga jako ludobójcy, zaprezentowanego w Starym Testamencie (zatopił prawie wszystkich ludzi podczas Potopu) jest w pełni zrozumiały, dla każdego filozofa, jako akt turpistycznego protestu w obliczu ideologiczno-propagandowej  apoteozy wartości  „Absolutnego Ludobójstwa”. Celem wystąpienia artysty na scenie było wyłącznie wywołanie uczucia katharsis, czyli stanu wyzwolenia umysłu widza  z  ideologicznego opętania - przynajmniej na chwilę.  Nie można więc twierdzić, że Nergal znieważył Biblię.
Na gruncie języka polskiego, czasownik „znieważyć” może być tylko używany w odniesieniu do osób. Zniewaga jest oszczerstwem, bluzgiem, obelgą, wyzwiskiem, afrontem, dyshonorem, upokorzeniem, upodleniem a nawet kompromitacją. Lista wyszczególnionych synonimów wskazuje na to, że znieważyć nie można przedmiotu nieosobowego.   Artykuł 196 Kodeksu Karnego jest więc sformułowany niezrozumiale (wadliwie) na gruncie reguł semantycznych obowiązujących w języku polskim według większości słowników. Sąd Okręgowy w Gdańsku, rozpatrując sprawę Nergala, został więc zmuszony przez Sąd Najwyższy do odwoływania się do „prawniczego bubla”, uchwalonego przez Sejm (przez polityków). Decyzja uniewinniająca artystę spowoduje protesty wśród zwolenników Episkopatu i  Dyrektora Rydzyka. Wywoła to falę nienawiści i agresji w stosunku do ateistów,  agnostyków, antyklerykałów i liberałów.  Przeciwny werdykt z kolei przyczyni się do masowych  protestów w obozie wolnomyślicieli. Tak czy siak – światopoglądowa wojna nastąpi.  Bijcie się o artykuł 196 !!! – taką sugestię proponują nam sędziowie.  Ja w każdym razie „ostrzę kosy mojego słownictwa” i jak Kościuszko przygotowuję się do „antyklerykalnej insurekcji”.  Obyśmy nie skończyli, jak bohater Wesela ! Żeby potem nasze dzieci nie powtarzały nam!!!     Miałeś chamie złoty róg.
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

Łupki, Smoleńsk, budowlanka i dymisja Tuska na tle afery trotylowej

TEKST  Z  DNIA  01.11.2012  ROKU
Czyżby PiS godził się - w interesie Putina i Gazpromu - na zablokowanie projektu  rozwoju przemysłu gazowego w Polsce za cenę wykolejenia Rządu Tuska i uzyskania władzy realizującej interesy Kościoła Katolickiego w Polsce, na którego czele stoi de facto Rydzyk?  Polskie służby kontrwywiadowcze powinny się przyjrzeć dokładniej powiązaniom PiS-u z rosyjskimi politykami. „Osoby polityczne”, które popełniły samobójstwo w ostatnich czasach, były powiązane z PiS-em. Lepper był członkiem gabinetu Jarosława Kaczyńskiego. Petelicki z kolei był wytrawnym agentem służb wywiadowczych w PRL; promowanym zarówno przez Macierewicza jak i Cimoszewicza. Muś zaś był tym świadkiem, którego zeznania w śledztwie smoleńskim, podtrzymywały hipotezę zamachu. Jaka jest w tym wszystkim rola Jarosława Kaczyńskiego?   
Komu i dlaczego  najbardziej zależy na dymisji Tuska? Jarosław Kaczyński zapowiadał  klika miesięcy temu, że w listopadzie podejmie próbę wykolejenia obecnego rządu.  Dotrzymał słowa. Po aferach: budowlanej, taśmowej, Amber Gold, mamy następną: trotylową. Jeśli dodamy do tego falę samobójstw politycznych w ostatnich czasach (Lepper, Petelicki, Muś – technik pokładowy z Jaka-40 ze Smoleńska),  to hipoteza, iż ktoś obcy kręci naszą sceną polityczną, wydaje się być nawet rozsądna. Jak więc wszystkie te fakty związać w spójny scenariusz?
Na scenę wkracza lobby budowlane
Po zakończeniu Mistrzostw Europy w piłce nożnej na rynku budowlanym wybuchła pandemia gigantycznych spadków cen akcji firm budowlanych, notowanych na GPW w Warszawie. Spadki przybrały dramatyczne wielkości, nawet do 90% (PBG, Polimex, Mostostale, GTC, Orcogroup i inne przedsiębiorstwa) wycen sprzed trzech/dwóch lat. Nadzieja na odwrócenie powolnego trendu spadkowego na giełdzie w sektorze budowlanym, którego początek można datować na  jesień 2011 roku,  pękła jak bańka mydlana.
Rozwój przemysłu budowlanego w Polsce jest uzależniony od nakładów finansowych państwa (rządu oraz samorządów), które zleca firmom  budowę oraz remont dróg, stadionów czy w końcu infrastruktury przemysłowej i urbanistycznej. Ten sektor gospodarki w naszym kraju jest niezmiernie upolityczniony, gdyż istnienie niemal wszystkich firm budowlanych jest w większym stopniu zależne od decyzji polityków aniżeli od ekonomicznych mechanizmów rynkowych. „Budowlanka’ stała się w Polsce areną potencjalnych zysków finansowych polityków. Niestety rynek, poprzez swoją nieprzewidywalność, pokazał im przysłowiowego „faka” – ogromne straty finansowe zamiast gotówki na wakacje na Majorce.  Zainwestowane wcześniej na giełdzie pieniądze wyparowały.
Po ogłoszeniu bankructwa największej firmy budowlanej w Polsce (PBG), która budowała stadion w Warszawie na Euro 2012,  wicepremier Pawlak w mediach wielokrotnie wspominał – podczas wakacji  - o konieczności wstrzyknięcia rządowych miliardów w rynek budowlany. Apele takie bez wątpienia były motywowane celem „podrasowania” kursów akcji spółek budowlanych. Niestety minister Rostowski wykazał się wstrzemięźliwością. Rząd nie zaakceptował pomysłu ratowania finansów akcjonariuszy firm budowlanych. Lobby budowlane wykreowało więc aferę taśmową jako narzędzia nacisku na Rząd. Pokazano Tuskowi żółtą kartkę. On jednak nie przejął się ostrzeżeniem. Jak przystało na „rasowego piłkarza”, kartkę zignorował i „dalej grał w Maradonę”. Pod koniec sierpnia  opozycyjne partie polityczne (PiS, RP, SLD) zaczęły wyraziście mówić o przegłosowaniu votum nieufności wobec rządu Tuska. W ten sposób przygotowywano „nastrój polityczny” przed następnym uderzeniem, którym okazała się afera Amber Gold. Rozpoczęła się niewinnie jako typowa afera finansowa. Wkrótce okazało się, że syn Premiera był kolegą „głównego aferzysty” i pracował dla niego za solidną, miesięczną pensję. To uderzenie w Tuska przyniosło efekty w postaci złożenia przez Rząd obietnicy dla Polimexu w sfinansowaniu budowy bloków energetycznych dla PGE na kwotę kilkuset milionów złotych.  W wyniku tej zapowiedzi, kursy akcji spółek budowlanych nawet się podniosły jesienią o kilkadziesiąt procent. Niestety był to jedyny gest Rządu w stosunku do „budowlanki”. Tusk nawet nie przyszedł z ratunkiem przed bankructwem firmie Masters, która zbudowała niemal wszystkie orliki w Polsce. Pojawiła się więc potrzeba nacisku na Premiera, aby kontynuował w sposób bardziej zdecydowany akcję wspierania przemysłu budowlanego.
Na scenę wkracza lobby religijne
W październiku w Sejmie rozpoczęto dyskusję nad projektem ustawy aborcyjnej w dwóch wersjach: liberalnej - dopuszczającej przerywanie ciąży na życzenie kobiety oraz restrykcyjnej  - zaostrzającej dotychczasową ustawę. Nic nie wskazywało na to, że debata może doprowadzić do głosowania votum nieufności dla Rządu. Dwa kontrowersyjne projekty tej ustawy były bowiem popierane  przez dwa skrzydła, zwalczającej się parlamentarnej opozycji (z jednej strony RP i SLD a z drugiej PiS i SP). Koalicja czyli większość parlamentarna (PO i PSL) opowiadała się za dotychczasowym kształtem regulacji  praktyk aborcyjnych. Aby wykreować „wydarzenie polityczne”, logika strategii  nakazywała rozbicie koalicji w tej sprawie. Posłużono się sondażem wyborczym, który dawał PiS-owi 5% przewagę nad Platforma Obywatelską. W mediach  odtrąbiono rozpad PO. Taka praktyka komunikacyjna miała uruchomić mechanizm samospełniającego się proroctwa (odkryty przez wybitnego socjologa amerykańskiego Thomasa Mertona). Ze statystycznego punktu widzenia, sondaż TNS Polska, opublikowany przed ważnym głosowaniem w Sejmie, budził wiele wątpliwości. Interpretacja, że został przygotowany i „podrasowany” celowo pod głosowanie, jest w tym wypadku zasadna.  Tusk otrzymał cios; propozycja ustawy aborcyjnej, autorstwa Ziobry i popierana przez Kościół Katolicki oraz Rydzyka, została przegłosowana w Sejmie większością głosów. Lewica natychmiast zaatakowała PO jako zwolenników „katolickiego ciemnogrodu”. Nadarzyła się okazja do „budowlanego” kontrataku – gry na utworzenie  rządu eksperckiego z liderem w osobie prof. Kleibera, a potem – prof. Glińskiego.
Tusk wszystkich zaskoczył, prosząc o głosowanie  votum nieufności. Gdyby przegrał, wielu obecnych  posłów PO mogłaby nie dostać się do parlamentu w przyśpieszonych wyborach. Katolicko-pisowska frakcja w PO, na czele z Godsonem, Gowinem i Żalkiem, wystraszyła się. Rząd Tuska otrzymał wymagane poparcie, pomimo że w swoim expose nie złożył obietnicy zdecydowanego wsparcia przemysłu budowlanego (choć sprawom „budowlanki” poświecił niemal jedną trzecią czasu swojego wystąpienia). Premier jasno dał do zrozumienia, iż identyfikuje to, że sporny problem aborcji został użyty w celu rekonstrukcji rządu, który miałby wesprzeć padające budownictwo i kursy akcji firm budowlanych na giełdzie. Choć Tusk otrzymał „półczerwoną kartkę”, stanowiącą ultimatum dla jego decyzji w sprawie sektora budowlanego, to jednak nie wystraszył się i rzucił rękawicą w swoich adwersarzy.
Kontratak Rządu pokazał jego siłę i wyrafinowanie na politycznej szachownicy. Tusk w niespełna tydzień po feralnym głosowaniu w Sejmie nad aborcją, zablokował dalsze prace nad projektem ustawy Ziobry i podjął decyzję o liberalnym rozwiązaniu problemu in vitro. Naraził się w ten sposób Kościołowi Katolickiemu. Ataki na Tuska  mediów lewicowych ustały. „Gazeta Wyborcza” zaczęła publikować teksty o Rządzie w łagodnej manierze językowej. Okazało się nawet, że w sondażach PO albo minimalnie wygrywa z PiS-em albo wypada na równi. Sojusz Kościoła Katolickiego i lobby budowlanego nie zdołał „wykoleić Rządu”. Mimo to, Jarosław Kaczyński nie stracił nadziei na „nowe rozdanie”. Zapowiedział, że w listopadzie dojdzie do właściwej kontrofensywy.
Na scenę wkracza Putin
Amber Gold była firmą, która pojawiła się jak meteoryt na polskim rynku kapitałowym. Po prostu „spadła z kosmosu”. W polityce jednak takie nieoczekiwane  naloty kosmitów posiadają swoją  nadzwyczaj oczywistą etiologię; są wynikiem decyzji służb specjalnych innych państw. Celem istnienia Amber Gold było zdestabilizowanie rynku politycznego w Polsce. Pomysł był prosty: zebrać od średnio zamożnych obywateli kilkaset milionów złotych i obiecać im „złotą górę zysków” (w spotach reklamowych pokazywano sztabki złota), a następnie „podwinąć ogon” i pokazać „figę z masłem” naiwnym i chciwym ciułaczom. Taka strategia gwarantowała zadymę, wściekłość obywateli i obwinianie Rządu. Ten scenariusz nie musiał jednak równać się dymisji obecnego gabinetu. Aby uczynić go bardziej efektywnym, należało aferę „upolitycznić”, poprzez zatrudnienie w firmie ważnych politycznie postaci. Reżyserom tej prowokacji przytrafił się nadzwyczajny, niemal cudowny fart – udało się zatrudnić syna Premiera - syna najważniejszej osoby w naszym państwie. Narzędzie do „wykolejenia Rządu” było więc gotowe. Putin zaryzykował  i uderzył w Tuska wraz z lobby budowlanym.
Interesem Rosji jest zablokowanie  wydobycia gazu łupkowego w Polsce. Jeśli przewidywania dotyczące ilości tego gazu na naszych ziemiach są trafne, to w przeciągu kilku najbliższych lat Polska może stać się w Europie najpotężniejszym dostawcą gazu – z racji choćby bliskości naszego kraju od centrów przemysłowych Europy. Budowa rury z Warszawy  do Czech, Wegier, Austrii czy Ukrainy mniej kosztuje niż jej poprowadzenie z syberyjskiego Jamału   do Berlina. W tym wypadku celem gry jest nie tylko łup obliczany na setki miliardów dolarów, ale również łup polityczny wciągnięcia Ukrainy (a być może i Białorusi) w orbitę wpływów Polski.
Ponieważ „pewniak”, w postaci prowokacji Amber Gold z synem Premiera, ostatecznie nie wypalił, służby wywiadowcze Rosji zostały zmuszone do użycia bardziej obcesowych i brutalnych środków destabilizacji sytuacji politycznej w Polsce. Czas zaczyna bowiem Rosjan  naglić. Tusk ogłosił bowiem dwa tygodnie temu przyspieszenie prac nad poszukiwaniem i wydobyciem gazu łupkowego w Polsce. To spowodowało nagłą eskalację wypadków politycznych w Polsce.
Sygnałem dla Putina do natarcia na Tuska było prasowe wystąpienie Cimoszewicza, byłego premiera Polski, w którym stwierdził, powołując się na słowa dawnego działacza ZSMP (obecnie profesora geologii) Szamałka,  że prawdopodobnie w Polsce nie ma łupków. Taka  wypowiedź sugeruje, że  Tusk najzwyczajniej ściemnia społeczeństwo.  Komunikat ten w odbiorze społecznym miał kompromitować Rząd Platformy Obywatelskiej – tym bardziej, że ubrano go w konstrukcję narracyjną rzekomej pomyłki sekretarki, która przepisując na maszynie raporty geologiczne, skróciła ważne cyfry o kilka zer. „Gazeta Wyborcza” szybko wychwyciła tę prowokację i po kilku dniach od wystąpienia Cimoszewicza, opublikowała obszerny materiał  na temat gazu łupkowego, w którym wyrażono „optymizm wydobywczy” w przeciwieństwie do pesymizmu Cimoszewicza. W międzyczasie Putin w Moskwie na posiedzeniu własnego rządu zwrócił uwagę na konieczność blokowania polskich inwestycji  gazowych i rozpoczęcia własnego, rosyjskiego projektu wydobywania gazu tą technologią.
Opozycja polityczna w Polsce (PiS, RP, PSL) nie zareagowała na szkodliwą dla naszego państwa wypowiedź Cimoszewicza. Milczenie w tej sprawie można interpretować jako przyzwolenie na medialne ataki rosyjskich służb specjalnych na projekt wydobycia gazu łupkowego w kraju. Prawicowy dziennik Rzeczpospolita od 20 października, niemal codziennie,  publikuje jakiś artykuł o gazie łupkowym w Polsce.  W treści tych tekstów, na ogół zwraca się uwagę na negatywne konsekwencje gospodarcze i społeczne wydobywania w Polsce gazu z  łupków. Na przykład, Robert Gwiazdowski, znany  publicysta ekonomiczny, prześmiewczo konstatuje, iż woli uzależnienie Polski od rosyjskiego gazu, niż rosyjskiej wody pitnej. 31.10. 2012 ukazuje się  zaś bezczelny materiał, w którym gazeta - powołując się na badania Gazpromu - straszy nas zatruciem wód gruntowych na terenach, na których firmy będą prowadziły odwierty technologia łupkową. Celem tego typu przekazów jest nastawienie opinii publicznej przeciw projektowi Rządu Tuska.
Ta sama gazeta (Rzeczpospolita) dopuściła się w dniu 30. 10 2012 największej chyba w dziejach  Polski - od czasów Okrągłego Stołu -  politycznej prowokacji; opublikowano materiał, w którym stwierdzono, powołując się na rzekome badania pirotechniczne, obecność śladów trotylu i nitrogliceryny na fotelach z wraku samolotu smoleńskiego i na niektórych ciałach ofiar tej katastrofy. W ten sposób gazeta wywołała ekstremistyczne  reakcje polityczne w środowiskach związanych z nacjonalistyczno-tradycjonalistyczną opozycją. Liderzy PiS-u ogłosili „mord smoleński”. Domagali się specjalnego posiedzenia Sejmu. Niektórzy dziennikarze wezwali w Internecie polski lud do wyjścia na ulicę i do obalenia rządu.  Do popołudniowych godzin wydawało się, że „godziny Rządu Tuska są już policzone”.  Niestety okazało się, że wiadomości o rzekomych śladach trotylu we wraku samolotu smoleńskiego są nieprawdziwe i stanowią manipulację, której celem było obalenie Rządu.
Afera trotylowa jest rozwojowa. Z pewnością polskie agendy wywiadu podejmą próbę wyjaśnienia przyczyn tej „niebezpiecznej dla państwa zagrywki w grze politycznej”. Rzeczpospolita powołuje się na słowa prokuratora Seremeta, według których jakoby we wraku znaleziono ślady „wysokoenergetycznych cząstek”. Z punktu widzenia chemii, wypowiedź taka jest absurdalna, gdyż chemicy nie posługują się taką kategorią obiektów. Owszem, mówi się o takich cząstkach, ale na gruncie kosmologii fizykalnej  czyli nauki zajmującej się genezą wszechświata. W chemii zaś używa się kategorii wiązania wysokoenergetycznego w cząsteczkach biorących udział, na przykład, w procesach ludzkiego metabolizmu. Jeżeli więc wypowiedź prokuratora Seremeta świadczy o jego nieuctwie z zakresu chemii (przy czym mówimy o poziomie chemii i biochemii wymaganym w szkolnictwie licealnym), to choćby z tej racji powinien podać się do dymisji (dotychczas tego nie uczynił). Nieuctwo prokuratora doprowadziło w tym wypadku do nadzwyczaj poważnej destabilizacji struktur państwa. Jeśli jednak prokurator wypowiedział się celowo; wiedział, że chemicy nie posługują się taką kategorią naukową, to wyłania się pytanie: dlaczego to uczynił? Polskie służby kontrwywiadowcze powinny na nie udzielić odpowiedzi w najbliższym czasie. Wielogodzinna zwłoka prokuratury w zdementowaniu „trotylowych” wiadomości Rzeczpospolitej świadczy ewidentnie o tym, że instytucja ta po prostu wyczekiwała rozwoju wypadków politycznych. Tłumaczenie Seremeta, iż  prosił redaktorów gazety o wstrzymanie się z publikacją, świadczy raczej o tym, że celowo „wmanewrował” ich w publikację tego „wybuchowego” tekstu. Wygląda to bowiem tak: najpierw, opowiada  się „trotylowe, wierutne bzdury” niedouczonym dziennikarzom w quasi-naukowym żargonie (mowa o cząstkach wysokoenergetycznych); potem zaś składa się prośbę o wstrzymanie się z publikowaniem tych bzdur. W takiej sytuacji reakcja jest z góry przewidywalna – coś jest na rzeczy, skoro wysoki funkcjonariusz rządowy prosi o wstrzymanie publikacji. Tym bardziej, że tego rodzaju bzdury są na rękę PiS-owi i wszystkim zwolennikom hipotezy „zamachu smoleńskiego”. Nie jest wykluczone to, że owe bzdury dotarły do prokuratury z samej Moskwy. W interesie bowiem Putina jest podtrzymywanie „memu zamachu smoleńskiego” w obiegu komunikacyjnym w dyskursie politycznym w naszym kraju. Wzmacniając taki mem rozmaitymi technikami narracyjnymi (np. wprowadzając w obieg rzekomo potwierdzoną wiadomość o „cząstkach wysokoenergetycznych” na ciałach ofiar katastrofy), uzyskuje się efekt destabilizacji sceny politycznej w Polsce; tym bardziej, że dla jednej ze stron katastrofa smoleńska stanowi podstawowe narzędzie gry politycznej.
Wnioski i morały
Afery takie, jak trotylowa, będą coraz częściej pojawiały się na naszej rodzimej scenie politycznej. Rosyjskie służby wywiadowcze muszą opóźniać realizację projektu wydobycia gazu łupkowego w Polsce. Jest to bowiem gra o wielkie miliardy dolarów. W interesie Rosji jest więc „wykolejenie Rządu Tuska”. Ponieważ Episkopat Polski jest zatrwożony o swoje 1.5% podatku kościelnego (organizuje nawet profesorów akademickich po to, aby wojnę o kasę przenieść  w mury uniwersytetów polskich), to z pewnością jeśli Tusk nadal będzie odmawiał kolejnej daniny Kościołowi Katolickiemu, ataki na jego Rząd będą coraz bardziej brutalne. Z kolei SLD i RP  nie będą bronić Tuska, gdyż uważają, iż ten zdradził ich w sprawie aborcji. Wykluwa się więc niebezpieczna sytuacja polityczna dla naszego kraju: sojusz pomiędzy Putinem i Kościołem Katolickim w celu obalenia Rządu Platformy obywatelskiej. Temu będzie na pewno pomagało zbliżenie Putina do Cerkwi Rosyjskiej, gdyż konstruuje ono geopolityczną platformę współpracy pomiędzy Watykanem, Rosją i Cerkwią. Putin może  zawsze zaproponować Benedyktowi:  zablokujcie polskie łupki, a my wam pozwolimy razem z Cerkwią działać na terenach Azji środkowej. Postkomunistyczna Azja i Chiny stanowią bowiem dziewiczy ideologicznie region dla ofensywy  chrześcijaństwa, który posiada co najmniej  miliardowy potencjał przyszłych wiernych. Watykan doskonale wie, że wykształconą Europę stracił jako rynek zysków finansowych; musi więc znaleźć nową niszę finansowego drenażu ludności.
Wydobywanie gazu łupkowego jest polskim interesem.  Uczyni ono z naszego kraju potęgę gospodarczą w Europie (oczywiście jeśli zasoby gazu są rzeczywiście wysokie). Rząd i partie polityczne  muszą więc  rozpocząć polowanie na „kretów”, którzy ryją pod „łupkowym projektem”. Brak reakcji wśród polityków na skandaliczną, „anty-łupkową wypowiedź” Cimoszewicza wskazuje na to, że tych kretów jest wielu w każdej partii, a w szczególności w PiS-ie. Jarosław Kaczyński jest na tyle wytrawnym politykiem, że aż trudno zrozumieć to, dlaczego nie zareagował na wypowiedź Cimoszewicza. W swoich gospodarczych wystąpieniach w żaden sposób nie akcentuje  „sprawy łupków”.  Czyżby PiS godził się - w interesie Putina i Gazpromu - na zablokowanie projektu  rozwoju przemysłu gazowego w Polsce za cenę wykolejenia Rządu Tuska i uzyskania władzy realizującej interesy Kościoła Katolickiego w Polsce, na którego czele stoi de facto Rydzyk?  Polskie służby kontrwywiadowcze powinny się przyjrzeć dokładniej powiązaniom PiS-u z rosyjskimi politykami. „Osoby polityczne”, które popełniły samobójstwo w ostatnich czasach, były powiązane z PiS-em. Lepper był członkiem gabinetu Jarosława Kaczyńskiego. Petelicki z kolei był wytrawnym agentem służb wywiadowczych w PRL; promowanym zarówno przez Macierewicza jak i Cimoszewicza. Muś zaś był tym świadkiem, którego zeznania w śledztwie smoleńskim, podtrzymywały hipotezę zamachu. Jaka jest w tym wszystkim rola Jarosława Kaczyńskiego?   Stare porzekadło mówi: pod latarnią jest najciemniej.  Na pewno, w polskiej polityce w ostatnich latach jest tyle niewiadomych, że nawet najtęższe głowy logików i matematyków tego równania nigdy nie rozwiążą.
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”) 
http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi. Model sytuacji politycznej w Polsce z Kobylańskim jako elementem

TEKST  Z  DNIA  13.11.2012  ROKU
Planowany udział w Marszu Niepodległości miliardera Kobylańskiego, podejrzewanego o współpracę z SS podczas wojny a później z organizacją Odessa (działającą również w instytucjach watykańskich), odstraszył wielu polityków z prawej strony. Zrezygnowali z udziału w Marszu, choćby, tacy piewcy prawicy, jak: Terlikowski czy Wildstein. Roman Giertych zaś przyłączył się do prezydenta Komorowskiego. Dla kontrastu, krakowskie przemówienie Kaczyńskiego w tonie anty-unijnym, zamachowym, anty-liberalnym oraz prokatolickim, wydaje się być celowo zsynchronizowane z przekazem ONR i Kobylańskiego. Czy Kaczyński jest więc finansowany przez miliardera z Ameryki Południowej?
Interpretacje wydarzeń politycznych bywają różne. Nadto, ich autorzy są motywowani różnymi celami swojej hermeneutycznej aktywności. Politycy interpretują scenę polityczną po to, aby zdewaluować swoich konkurentów do władzy. Historycy z kolei, krocząc za Diltheyem, Windelbandem czy innymi metodologami idiograficznej historiografii, doszukują się w wydarzeniach politycznych  jakiegoś sensu dziejowego, przybierającego postać rozmaitych wartości lub antywartości. Inny typ interpretacji, opracowany w Szkole Frankfurckiej,  można określić jako teorio-komunikacyjny. W takiej perspektywie hermeneutycznej, wypadki polityczne jawią się „spiskowo” jako przejawy, manifestacje czy też skutki realizacji określonych strategii politycznych. Mówiąc w stylu  Wittgensteina, sparafrazowanego duchem Habermasa, polityka jest grą realizującą rozmaite strategie decyzyjne, których celem jest osiągnięcie łupu. Politycy grają o łup, stosując rozmaite narzędzia walki, kierując się rozmaitymi regułami gry.
Bronisław Wildstein w swoim tekście, opublikowanym 11.11.2012 w „Uważam Rze” (http://www.uwazamrze.pl/artykul/950521-Kto-za-czym-stoi.html ), stwierdza prześmiewczo, iż „ niejaki Wojciech Krzysztofiak [podaje nazwisko z błędem] łączy ze sobą afery taśmową, budowlaną, Amber Gold oraz trotylową i dodaje polityczne samobójstwa.”. Sugeruje nawet, że moja spekulacja jest przeprowadzona z rozmachem. Prawicowy felietonista nie ma racji, przypisując mi jakiekolwiek stwierdzenia dotyczące śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz ostatnich afer. W swoich felietonach konstruuję jedynie pewien model tłumaczący doświadczane przez nas w ostatnich miesiącach wydarzenia polityczne rozgrywające się w naszym kraju. Każdy model jest jedynie hipotetyczny.
Dowolną sytuację polityczną można ująć jako walkę o łup co najmniej dwóch graczy. Aby zrozumieć politykę, komentator musi zidentyfikować precyzyjnie kategorię łupu, o który biją się przeciwnicy. Nie wystarczy powiedzieć, że Tusk (PO) z Kaczyńskim (PiS) biją się o władzę. Władza bowiem zawsze jest władzą nad czymś!!! W Polsce chodzi o władzę nad dwiema materiami:  ludzkimi duszami oraz gazem łupkowym. PiS domaga się kontroli państwowej nad naszymi sumieniami i zachowaniami, które miałyby realizować katolicko-tradycjonalistyczny styl życia. PO zaś pragnie, przede wszystkim, kontrolować „interes gazowo-łupkowy”. Skuteczne sięgnięcie przez Kaczyńskiego i Rydzyka po władzę uniemożliwi Tuskowi eksploatację „gazowego złotego runa”. Z kolei utrzymywanie władzy przez Tuska uniemożliwia Kaczyńskiemu i Rydzykowi panowanie nad naszymi snami, wyobrażeniami, myślami i zachowaniami. Konflikt interesów pomiędzy PO i PiS nie polega na tym, że obie partie biją się o ten sam łup. Tusk bowiem walczy o kasę z gazu łupkowego, zaś Kaczyński i Rydzyk o  tacę w kościołach, zapełnianą kasą podczas niedzielnych mszy.
Gdyby Tusk z Komorowskim poparli  Episkopat Polski i jego program katolicyzacji Polski, Rydzyk wraz z PiS-em stanowiliby co najwyżej egzotyczną, kanapową grupę politycznych krzykaczy. Dlaczego więc za cenę spokoju politycznego Tusk nie wesprze „tacy Kościoła Katolickiego” w Polsce? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Kościół zawsze chce mieć więcej. Wspierając go raz, należy liczyć się z kolejnymi daninami na rzecz biskupów. Nie opłaca się. Koszty są nazbyt wysokie. Powodem konfliktu  pomiędzy PO i PiS jako politycznym ramieniem Kościoła Katolickiego jest więc grzech zaniechania  czynienia przez PO  „powinności obdarowywania biskupów wypełnioną po brzegi tacą”.
Bezpośrednim przeciwnikiem PO w walce o gazowy łup nie jest więc PiS, lecz jest nim „wróg zewnętrzny”, którym jest Putin i Gazprom.  Jeśli bowiem Tusk będzie miał łupki, to Putin mniej zarobi na swoim gazie. Interesem Rosji jest więc to, żeby w Polsce nie wydobywano gazu łupkowego. Siermiężnym sposobem rozwiązania rosyjskiego problemu byłoby „rozjechanie Polski czołgami  produkowanymi na Uralu”. Nasz kraj jest jednak w NATO i taka strategia jest politycznie nie do zrealizowania. W jaki więc sposób można zablokować realizację polskiego programu poszukiwań i eksploatacji złóż gazu łupkowego?
Najambitniejszy scenariusz powinien, z logicznego punktu widzenia, celować w ustanowienie w Polsce pro-moskiewskiego rządu, który najzwyczajniej odrzuci projekt gazowy. Czy taki pro-moskiewski rząd mógłby zostać utworzony przez Kaczyńskiego i Rydzyka? Za cenę pozostawienia na Syberii maryjnych anten Rydzyka i ewnwtualnych koncesji na chrystianizację dawnych, azjatyckich republik radzieckich, przyszły premier Kaczyński mógłby wstrzymać inwestycje w „gaz łupkowy”. Co więcej, „anty-rosyjska i zamachowa retoryka” mogłaby się nawet okazać świetnym sposobem maskowania pro-moskiewskiej strategii gospodarczej. Rząd Kaczyńskiego już raz zgodził się na nadzwyczaj wysokie ceny zakupu rosyjskiego gazu. Oczywiście, pozostaje zawsze  ryzyko polegające na tym, że antyrosyjskie motywy przybierające formę retorycznego pieniactwa, choć spełniałyby funkcję maskowania pro-moskiewskiej polityki ewentualnego rządu PiS i Rydzyka, mogłyby wydostać się spod kontroli i doprowadzić do nieoczekiwanego rozwoju wydarzeń. Kaczyński w takich sytuacjach bywa nieobliczalny. Pokazał to otaczając się we wcześniejszych kampaniach ludźmi z peerelowskiego, gierkowskiego aparatu władzy.
Skromniejszy scenariusz blokowania programu łupków gazowych mógłby bazować na destabilizowaniu sytuacji politycznej w Polsce. Skoro jest dwóch, agresywnie do siebie ustosunkowanych graczy – tj. Tusk i Kaczyński – należy napuszczać ich na siebie tak, jak szczuje się bulteriery podczas psich walk w Nowosybirsku. Oczywiście, nie idzie tu o generowanie „pyskówek”, gdyż one na ogół nie odstraszają wielomiliardowych inwestorów. Skuteczną formą destabilizacji jest wojna domowa. Nie ma oczywiście szans na to, że z Polski da się uczynić Wietnam. Nie mniej jednak, można sobie wyobrazić sytuację, że co tydzień w którymś z większych miast polskich dochodzi do starć policji z „narodowcami”. Eskalacja politycznego napięcia może doprowadzić do  organizowania się ugrupowań radykalno-narodowych w „szwadrony miejskiego terroru”. Wystarczy, że dojdzie do nieszczęśliwego wypadku podczas takich zadym – przypadkowego zabicia gumowymi kulami policyjnymi jakiegoś demonstranta (na przykład, dziesięcioletniego dziecka).
Dotychczasowe afery wpisują się doskonale w zaprezentowany model. Afery: taśmowa, Amber Gold, zdjęciowa, „pogrzebowa” oraz sondażowa, miały wytworzyć nastrój zniechęcenia społecznego wobec Rządu Tuska. Sondaże zaczęły pokazywać spadek poparcia dla PO i wzrost poparcia dla PiS. Wykreowano sondaż z 5%-ową przewagą Kaczyńskiego nad Tuskiem, który miał sygnalizować koniec społecznego poparcia dla Platformy. Afera trotylowa była zaplanowana jako bodziec inspirujący lud do wyjścia na ulicę.  Zbliżające się święto narodowe, 11-listopada, poprzez starcia „młodzieży narodowej” podczas Marszu Niepodległości, miało stanowić „klasyczny zapalnik do powstania przeciwko władzy”. Nawet przygotowano odezwę do narodu, aby młodzi Polacy wstępowali do Straży Niepodległości.
Wydaje się, że prof. Brzeziński czy też prezydent Komorowski, sugerując, że Rosjanie „maczają swoje łapy w polskich aferach”, mają rację. Planowany udział w Marszu miliardera Kobylańskiego, podejrzewanego o współpracę z SS podczas wojny a później z organizacją Odessa (działającą również w instytucjach watykańskich), odstraszył wielu polityków z prawej strony. Zrezygnowali z udziału w Marszu, choćby, tacy piewcy prawicy, jak: Terlikowski czy Wildstein. Roman Giertych zaś przyłączył się do prezydenta Komorowskiego. Dla kontrastu, krakowskie przemówienie Kaczyńskiego w tonie anty-unijnym, zamachowym, anty-liberalnym oraz prokatolickim, wydaje się być celowo zsynchronizowane z przekazem ONR i Kobylańskiego. Czy Kaczyński jest więc finansowany przez miliardera z Ameryki Południowej? Odpowiedź na to pytanie  jawi się jako intrygująca – w szczególności, w kontekście południowo-amerykańskiego wątku afery sprzed lat: „Telegrafu”.
Bronisław Wildstein w swoim wywiadzie dla „ Newsweeka” stwierdził, że coraz bardziej jest skłonny wierzyć w zamach smoleński. Kaczyński w gazecie Wildsteina „Uważam Rze” wyraził nawet swoje 99-procentowe przekonanie w zamach. Równolegle w niemieckim, konserwatywno-prawicowym dzienniku „Die Welt” zamieszczono tekst podsycający takie domniemania. Komuś najwyraźniej zależy na wywoływaniu napięć w polskiej polityce. Jeśli te napięcia są finansowane za pieniądze Kobylańskiego, to co taki fakt oznaczałby? Trzeba by wówczas stworzyć kolejny model politologiczny takiej sytuacji, odsyłający do zdarzeń sprzed wielu, wielu lat – do II wojny światowej, do struktur SS działających w Ameryce Południowej (Odessa), do polityki Watykanu (działalność Aloisa Hudala). Bez wątpienia taki model byłby spekulatywny w wysokim stopniu. Nie dysponujemy bowiem wiarygodnymi danymi historycznymi. Jego wartością jednak byłaby konstrukcja punktu widzenia, z którego moglibyśmy interpretować obecne wydarzenia w Polsce i który pozwalałby nam „dmuchać zawczasu na zimne”. Oby Kobylański był tylko turystą w Polsce. Bronisławowi Wildsteinowi zalecam ostrożność w snuciu „zamachowych podejrzeń”. Może się bowiem okazać, że jego wyobraźnia i spekulacje są już kontrolowane przez „pieniądze Kobylańskiego”.
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)
http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122