niedziela, 24 kwietnia 2016

W zerówkach - zamiast literek i cyferek, patriotyzm. O ideologiczności wychowania przedszkolnego

Tekst z dnia 12.09.2012 roku.


Polscy pedagodzy, specjaliści od edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, opracowali w 2008 roku dokument nazwany Podstawą wychowania przedszkolnego. Dokument jest przejawem niezwykłej „choroby ideologicznej”.   Zgodnie z tym dokumentem, w klasie zerowej z pewnością nasze dzieci nie nabędą miłości do wiedzy, pędu do poznawania świata, skłonności do perfekcyjnego rozwiązywania zadań. Nasiąkną patriotyzmem, ludowością, grzecznością i dbałością o czystość. Dlatego potrzebujemy anty-pedagogicznej krucjaty !!!!

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. W myśl tego przysłowia, to , czym nasiąkną nasze dzieci w klasach zerowych szkoły podstawowej, skutkuje  tym, co mogą osiągnąć w późniejszych fazach swojej edukacji. Jeśli dziecko za wiele nie nauczy się w zerówce, to również za wiele nie  nauczy się w późniejszych  latach swojego pobytu w szkole powszechnej.  Polscy pedagodzy, specjaliści od edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, opracowali w 2008 roku dokument nazwany Podstawą wychowania przedszkolnego (http://bip.men.gov.pl/men_bip/akty_prawne/rozporzadzenie_20081223_zal_1.pdf), w którym zostały określone podstawowe cele edukacji w klasach zerowych.

W zacytowanym dokumencie jest wyszczególnionych 10 celów, które zostały sformułowane w sposób „anty- rozwojowy”.  Jedynie w pierwszym punkcie, autorzy jakoś rachitycznie stwierdzają, że celem wychowania przedszkolnego jest „wspomaganie dzieci w rozwijaniu uzdolnień”, a także rozwijanie umiejętności społecznych.  Czytając tekst, światły  rodzic odnosi wrażenie, że jego dziecko uczęszcza do zerówki nie po to, aby rozwinąć się intelektualnie, lecz po to, aby  uzyskać od nauczyciela wsparcie, pomoc czy radę w tym zakresie. O rozwoju dziecka, dokument mówi jedynie w odniesieniu do umiejętności społecznych oraz  umiejętności wypowiadania się poprzez muzykę, teatrzyk i malunki.   Sama szkoła zaś jest odpowiedzialna  jedynie za kształtowanie czynności intelektualnych, poczucia przynależności do grupy społecznej oraz postawy patriotycznej. Sześcioletnie dziecko, chodząc na zajęcia w zerówce,  ma więc ładnie malować, śpiewać, tańcować, bawić się z innymi dziećmi oraz prezentować postawę patriotyczną.

Dokument jest przejawem niezwykłej „choroby ideologicznej”.  Typowy, światły rodzic jest przede wszystkim zatroskany o rozwój intelektualny swojego dziecka; pragnie, aby jego pociecha bardzo dobrze  uczyła się i rozwijała rozmaite talenty. Zaakcentowanie w dokumencie kategorii kształtowania uzdolnień, a nie ich  rozwoju, wskazuje na to, że celem szkoły, u samego progu procesu edukacji, nie jest troska o osiąganie przez dzieci zdolności na najwyższym, osiągalnym dla nich poziomie. Rozwój zdolności u dziecka jest bowiem tym samym co ich kształtowanie na najwyższym, osiągalnym poziomie. W świetle podstawy programowej,  nauczyciel jest zwolniony z obowiązku dbania  o osiąganie przez dziecko perfekcyjnych wyników. Edukacja przedszkolna nie ma więc być zorientowana wynikowo – czyli nie ma kształtować perfekcjonistycznej postawy rozwiązywania zadań poznawczych (oczywiście dostosowanych do wieku dziecka i jego dojrzałości). Państwo polskie cedując cel rozwoju poznawczego dziecka na rodziców, nie zwalnia jednak siebie z obowiązku rozwijania postawy patriotycznej u sześciolatka. Sformułowanie tego celu wychowania przedszkolnego wywołuje dreszcz emocji historycznych. Pojęcie postawy patriotycznej może być rozmaicie rozumiane – zarówno w stylu faszystowskim, nacjonalistycznym jak i liberalnym. Z punktu widzenia  analizowanego dokumentu, rodzic mając obowiązek posyłania dziecka do klasy zerowej, jest zmuszany do poddawania swojej pociechy ideologicznej praktyce „prania mózgu”. Podczas nauki wierszyka „Kto Ty jesteś? Polak mały”,  rodzic-imigrant nie ma prawa zaprotestować, że jego dziecko jest narodowościowo dyskryminowane w szkole. W każdym razie, klimat polskiej zerówki jest obcy Ulicy Sezamkowej.  Przy odrobinie wyobraźni, można sobie pomyśleć, że intencja twórców podstawy programowej była motywowana takim oto obrazem lekcji w zerówce: dzieci uczą się patriotycznych wierszyków; śpiewają  „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Hej, kto Polak na bagnety”; w ramach zajęć  wychowania fizycznego, ćwiczą umiejętność marszu, chodzenia w parach, czwórkach (być może co bardziej ambitni nauczyciele – wprowadzają elementy musztry wojskowej dla chłopców); pokazywanie literek, cyferek oraz ich kaligrafowanie jest zabronione; sześciolatki natomiast uzyskują sprawność w malunkach żołnierza polskiego (zgodnie z celem patriotycznym); uczą się wypowiadania poprzez formy teatralne, przygotowując przedstawienia patriotyczne. Taka karykatura programu nauczania w klasie zerowej jest jednak zgodna z podstawą programową. To właśnie wywołuje zgrozę. Już od najmłodszych lat, można dziecku wtłaczać mentalny schemat myślenia faszystowskiego.

Studiując efekty wychowania przedszkolnego, nakreślone w Podstawie programowej, doznajemy następnego szoku. Dziecko  po ukończeniu klasy zerowej ma, między innymi, być grzeczne,  przestrzegać reguł dorosłych, znać „zagrożenia płynące ze świata dorosłych”,  ma utrzymywać porządek w swoim otoczeniu,  wiedzieć, że nie należy  chwalić się bogactwem (tak, tak – to jest jeden z celów wychowawczych), budować zamki z  klocków, liczyć do dwóch, umieć zaśpiewać łatwe  piosenki ludowe, znać obrzędy ludowe ze swojego regionu.  Wymieniona lista efektów sugeruje nauczycielowi to, jaki „klimat emocjonalny” ma wzniecać podczas zajęć z  przedszkolakami. Na lekcjach ma być grzecznie; dzieci mają słuchać starszych; należy mówić o niebezpieczeństwach; napiętnować bogatych; mówić o obrzędach ludowych (czyli o pierwszej komunii, chodzeniu do kościoła i o procesjach religijnych – no, bo jakież to inne obrzędy ludowe dzieci mają poznać; obrzęd „człowieka-motyla” nie ma charakteru ludowego).

Jeśli jakiś rodzic myśli, że na lekcjach w klasie zerowej jego dziecko będzie poznawało literki i cyferki; że będzie rozwijało umiejętność posługiwania się pismem – podstawowym narzędziem poznawania świata, to niestety grubo się myli.   Polski przedszkolak ma przede wszystkim być grzeczny i patriotyczny, być konformistycznie podporządkowany regułom życia społecznego, być nastawionym na odczuwanie niebezpieczeństw, dbać o porządek wokół siebie, śpiewać pieśni ludowe i opowiadać o świętach ludowych (czyli kościelnych), a także ma nie lubić dzieci chwalących się bogactwem (na przykład – drogą lalką Barbie). Polski przedszkolak nie musi rozpoznawać liter i cyferek, nie musi ich kaligrafować; nie musi starać się  posiąść jak najszybciej umiejętności czytania.

W klasie zerowej z pewnością nasze dzieci nie nabędą miłości do wiedzy, pędu do poznawania świata, skłonności do perfekcyjnego rozwiązywania zadań. Nasiąkną patriotyzmem, ludowością, grzecznością i dbałością o czystość. W dorosłym życiu, po nasiąknięciu takimi wartościami za młodu, będą z pewnością doskonale sprzątać i myć gary w pubach europejskich stolic (nucąc ludowe i patriotyczne piosenki). Dlatego potrzebujemy anty-pedagogicznej krucjaty !!!!

W zaprezentowanym kontekście, słowa czołowego, współczesnego, polskiego pedagoga, prof. Bogusława Śliwerskiego są wstrząsające: Dzisiaj pedagog jest jednak kimś więcej - szeroko pojmowaną profesją społeczną wymagającą  przygotowania do podejmowania działania społecznego w tkance społecznej wobec trzech kategorii osób: zagrożonych wyłączeniem, wyłączanych i już wyłączonych (wykluczonych) z życia społecznego (http://www.boguslawsliwerski.pl/). Założeniem obowiązującego w naszym państwie  modelu edukacji wczesnoszkolnej jest zasada wyrównywania szans poprzez równanie dzieci do dna,  stojąca u podstaw dwóch ideologii: socjalizmu i katolicyzmu, agresywnie eliminujących z życia społecznego postawę indywidualizmu, wolności i inicjatywy działania oraz ambicję  poznawania świata.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

Polska specjalność naukowa: Miłość do zwierząt

Tekst z dnia 10.09.2012 roku.


Okazuje się, że najlepiej „idzie nam” naukowe uprawianie medycyny zwierząt, technicznie nazywanej weterynarią. Miłość do zwierząt jest więc naszym produktem eksportowym. W rankingu osiągnięć zajmujemy, według SCImago Lab (hiszpański ośrodek badań scjentometrycznych),  10 pozycję na świecie.

W jakich dziedzinach naukowych posiadamy wyniki na światowym poziomie?  Pytanie to jest ważne, gdyż odpowiedź na nie stanowi drogowskaz dla wszystkich młodych ludzi, którzy zastanawiają się nad wyborem studiów i swoją przyszłą karierą zawodową. Najlepiej więc jest wybrać takie studia, które nie są „ściemniane”, o których jakości decydują wykładający naukowcy o zweryfikowanym na świecie dorobku naukowym. 

Okazuje się, że najlepiej „idzie nam” naukowe uprawianie medycyny zwierząt, technicznie nazywanej weterynarią. Miłość do zwierząt jest więc naszym produktem eksportowym. W rankingu osiągnięć zajmujemy, według SCImago Lab (hiszpański ośrodek badań scjentometrycznych),  10 pozycję na świecie. Oto ranking (cyfra w nawiasie wskazuje  liczbę publikacji w międzynarodowych pismach w okresie od 1996 roku do 2010 roku):
  1. USA   (35208)
  2. Wielka Brytania (12 888)
  3. Indie (12147)
  4. Niemcy (10024)
  5. Brazylia (8066)
  6. Francja (6084)
  7. Kanada (6138)
  8. Turcja (5954)
  9. Japonia (5113)
  10. Polska (4934)
W rankingu z uwagi na ilość publikacji przypadającą na milion mieszkańców w jednostce czasu wypadamy jednak z pierwszej dziesiątki państw. Tu prym wiodą: Dania i Szwajcaria. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Szwajcarzy znani są w Europie ze szczególnej  miłości do zwierząt (zob. http://www.thelocal.ch/page/view/1459;  http://www.tagesanzeiger.ch/leben/gesellschaft/Das-letzte-Tabu-/story/14724168 ). Szacuje się, że 275 tysięcy Helwetów brało udział w stosunkach seksualnych ze zwierzętami (należy jednak na tę cyfrę patrzeć z dużą dozą podejrzliwości). Jeśli chodzi o inne państwa, to szacunkowe dane na temat zoofilii nie zostały upowszechnione. W Polsce naukowcy-weterynarze produkują średnio 8.5 prestiżowego tekstu naukowego na rok w przeliczeniu na milion mieszkańców, podczas gdy Szwajcarzy i Duńczycy osiągają wynik ponad 27 prestiżowych tekstów na rok w przeliczeniu na milion mieszkańców. Różnica mierzona w procentach wynosi ponad 350%. Może to i dobrze, że jesteśmy w światowej czołówce, ale nie na samym szczycie rankingu.  

 Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”) 

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

 

Vivat Koalicja Postęp i Świeckość. Z okazji Marszu Świeckości dnia 15.09.2012

Tekst z 08.09.2012 roku.


W Europie nie potrzebujemy wypraw krzyżowych dla obrony Chrystusa, Allaha czy Jehowy. Absolutystycznie i aksjologicznie pojmowana religia jest narzędziem krwawych konfliktów, wywołujących okrutny ból egzystencji. Wierzę, że Koalicja Postęp i Świeckość, poprzez żart, zabawę, kpinę, wodewil, czasem ironię i poważny protest, uchroni nasz kraj przed imperializmem Kościoła Katolickiego w Polsce.

Radośnie i pełen optymizmu witam Koalicję Postęp i Świeckość. Walka o świeckość państwa polskiego i Europy, której jesteśmy obywatelami, przyczynia się do usuwania wszelkich religijnych przeszkód uniemożliwiających wszystkim Europejczykom kooperację i w konsekwencji - pomnażanie dobrobytu. Mamy jedno życie i chcemy je przyjemnie przeżyć. Nie chcemy bić się z innymi ludźmi w imię prefabrykowanych bytów absolutnych czy idealnych, które rzekomo stanowią warunek nieśmiertelności. W Europie nie potrzebujemy wypraw krzyżowych dla obrony Chrystusa, Allaha czy Jehowy. Absolutystycznie i aksjologicznie pojmowana religia jest narzędziem krwawych konfliktów, wywołujących okrutny ból egzystencji. Wierzę, że Koalicja Postęp i Świeckość, poprzez żart, zabawę, kpinę, wodewil, czasem ironię i poważny protest, uchroni nasz kraj przed imperializmem Kościoła Katolickiego w Polsce.

Zaprezentowana wyżej, nieco patetyczna inwokacja nie ma stanowić wyłącznie panegiryku na cześć obrońców rozdziału państwa od kościołów. U jej podstaw tkwi intelektualna inspiracja w postaci liberalnej koncepcji systemów religijnych i ich roli oraz miejsca w życiu społecznym państw.

Religie jako teksty kultury są obecne w dziejach ludzkości od jej zarania. Funkcjonują one w powszechnym systemie przekazu kulturowego i spełniają przede wszystkim funkcję generowania przepływów kapitałowych. Teksty religijne jako prefabrykaty złożone z semów kulturowych są produktem sprzedawanym ludziom na rynku idei. Religie są biznesem funkcjonującym na rynku wydawniczym, artystycznym czy w końcu politycznym. Są społeczeństwa, w których pewne religie są uprzywilejowane. Społeczeństwa takie mają charakter konfesyjny; łamie się w nich, na gruncie obowiązującego prawa, liberalną zasadę świeckości. Polska jest krajem konfesyjnym, gdyż katolicyzm jest traktowany na mocy prawa jako religia o wyróżnionej pozycji rynkowej. Katolicyzm funkcjonuje w naszym społeczeństwie jako monopol w klasycznym sensie ekonomicznym.

Dokument, który został podpisany ostatnio przez Episkopat Polski i Rosyjską Cerkiew, zaaprobowany przez rządzące gremia polityczne, można interpretować jako zmowę kartelową pomiędzy Kościołem Katolickim w Polsce oraz Kościołem Prawosławnym w Rosji. Takie kartele religijne zagrażają Europie; prowokują napięcia religijne pomiędzy Muzułmanami a społecznościami kartelu chrześcijańskiego. Nie tak dawno, w Jugosławii, byliśmy świadkami wojny religijnej – okrutnej tragedii zarówno wyznawców Allaha jak i Chrystusa. Współczesny dyskurs narodowo-katolicki, w wielu państwach naszej, europejskiej wspólnoty, niebezpiecznie przyswaja sobie idee faszystowskie, które w połowie XX wieku wywołały pożogę.

W aktywności Koalicji Postęp i Świeckość upatruję przede wszystkim działania zmierzającego do deregulacji rynku religijnego w Polsce. Tak jak Ameryce potrzebny był proces deregulacji rynku kapitałowego (zaordynowany przez Alana Greenspana), który przyspieszył ekonomiczny rozwój globu, tak Polska potrzebuje uwolnienia rynku religijnego. Należy więc, stosując prawo anty-monopolowe i anty-kartelowe, doprowadzić do urynkowienia kościołów w Polsce i spowodować ich przekształcenie w spółki akcyjne, notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych oraz odprowadzające standardowe podatki do Skarbu Państwa. Drugim ważnym elementem procesu deregulacji rynku religijnego jest wprowadzenie ułatwień biznesowych w zakładaniu własnych religii przez obywateli naszego kraju. Ułatwienia te powinny umożliwiać producentom nowych religii swobodne zbieranie funduszy (nie wymagające żadnej urzędowej zgody, lecz jedynie aktu rejestracji dla celów podatkowych). Oczywiście, prawo anty-monopolowe, obowiązujące w Unii Europejskiej, zakazuje dofinansowywania takich podmiotów z budżetu państwa. To zaś powinno skutkować eliminacją nauczania religii z systemu powszechnej edukacji. Ponieważ religia jest biznesem, którego celem jest pomnażanie zysku finansowego, powinna być traktowana na takich samych zasadach jak wszystkie inne biznesy. Dlatego też powinny zostać uruchomione fundusze unijne dla osób pragnących otworzyć swoją firmę produkcji tekstów religijnych – tak, jak artyści, informatycy czy behapowcy, tak też producenci religii, rozpoczynający działalność biznesową, również powinni otrzymywać dotacje na tych samych zasadach co przedstawiciele innych branż gospodarki.

Ponieważ ateizm, a także racjonalizm kulturowy stanowią formy religii światopoglądowej, na zderegulowanym rynku religijnym zaczną pojawiać się nowe kościoły: ateistyczne oraz racjonalistyczne. Mechanizmy konkurencji z pewnością spowodują to, że pewne religie będą bankrutować, a inne będą się rozwijać. Konkurencja wymusi rozwój; ten z kolei pobudzi dyskurs publiczny do bardziej wyrafinowanej debaty, co wpłynie na zmniejszenie się w Polsce funkcjonalnego analfabetyzmu. Ten zaś proces ożywi rynek kultury wysokiej, co skutkować będzie dynamizacją procesów kreacji wszelkich tekstów kultury; a w konsekwencji postępem mierzonym stopniem pluralizacji „oferty egzystencjalnej” obecnej w publicznym dyskursie.

Wojciech Krysztofiak (dr hab. prof. US)

Dodatkowa lektura:

http://kpis.pl/popieraja-nas/

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/644020,katastrofalna-kondycja-polskiej-pedagogiki.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/643887,beznadzieja-szkol-skutkiem-ideologicznosci-polskiej-pedagogiki.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/643672,czy-polskie-szkoly-sa-beznadziejne.

Pedagogika polska na tle Afryki

Tekst z dnia 06.09.2012 roku.


31-sze miejsce zajmowane przez Polskę w afrykańskim rankingu osiągnięć naukowych szkół wyższych w dyscyplinach pedagogicznych jest ze względów oczywistych skandalem. Wynik ten zawdzięczamy rozdrobnieniu ilościowemu szkół wyższych w Polsce. Ale nawet redukcja połowy z tych szkół poprawiłaby naszą pozycję jedynie do 25-go miejsca w Afryce. Nadal bylibyśmy gorsi od Etiopii (kraju targanego suszami i głodem), Sierra Leone (jeden z najbiedniejszych krajów świata), Rwandy (potarganej nie tak dawno krwawą rzezią domową) czy pustynnej Namibii.

Ponieważ polska pedagogika jest w sytuacji katastrofalnej, warto dokonać porównania efektów pracy rodzimych szkół wyższych, w zakresie dyscyplin pedagogicznych,  z wynikami uzyskiwanymi przez szkoły wyższe w poszczególnych państwach afrykańskich.  Okazuje się, że Polska zajmuje na kontynencie afrykańskim 31 pozycję w rankingu  produkcji tekstów  w światowych, prestiżowych, pedagogicznych czasopismach przypadających na przeciętną szkołę wyższą danego państwa.  Pierwsza cyfra, w rankingu poniżej,  oznacza liczbę wytworzonych artykułów naukowych z zakresu pedagogiki przez typową szkołę wyższą w danym państwie w   15-letnim oknie czasowym. Kolejna cyfra  (pierwsza w nawiasie) wskazuje na globalną produkcję tekstów pedagogicznych danego państwa w przeciągu piętnastu lat (od 1996 do 2010 roku). Trzecia cyfra oznacza liczbę szkół wyższych w danym państwie. Oto ranking:

1.Botswana 21.00 (105, 5)

2. Lesotho 13.00 (13, 1)

3. Erytrea 7.00 (7, 1)

4. Afryka Południowa 4.00 (100, 25)

5. Malawi 3.86 (27, 7)

6. Suazi 4.50 (9, 2)

7. Namibia 3.50 (14, 4)

8. Kenia 2.91 (128, 44)

9. Nigeria 2.16 (281, 130)

10. Uganda 2.12 (53, 25)

11. Zimbabwe 2.09 (23, 11)

12. Gambia 2.00 (2, 1)

13. Niger 2.00 (2, 1)

14. Ghana 1.82 (62, 34)

15. Mauritius 1.67 (10, 6)

16. Zambia 1.55 (14, 9)

17. Rwanda 1.28 (9, 7)

18. Tanzania 1.21 (40, 33)

19. Mozambik 1.00 (9, 9)

20. Sierra Leone 1.00 ( 2, 2)

21. Wybrzeże Kości Słoniowej 1.00 (3, 3)

22. Republika Środkowej Afryki 1.00 (1, 1)

23. Egipt 0.84  (48, 57)

24. Etiopia 0.73 (24, 33)

25. Senegal 0.62  (5, 8 )

26. Togo 0.50 (1, 1)

27. Burkina Faso 0.50 (2, 4)

28. Kamerun 0.43 (6, 14)

29. Algeria 0.36, (26, 72)

30. Tunezja 0.34 (19, 55)

31. Polska 0.33 (146, 448)

32. Republika Zielonego Przylądka 0.33 (1, 3)

33. Madagaskar 0.22  (2, 9)

34. Burundi 0.20 (1, 5)

35. Sudan 0.17 (7, 42)

36. Demokratyczna Republika Kongo 0.15 (2, 13)

37. Maroko 0.04 (4, 93)

38. Somalia 0.00  (0, 27)

39. Libia 0.00 (0, 16)

40. Angola 0.00 (0, 16)

41. Benin 0.00 (0, 8 )

42. Mauretania 0.00 (0, 3)

43. Liberia 0.00  (0, 3)

44. Czad 0.00 (0, 2)

45. Mali 0.00 (0, 2)

46. Gabon 0.00 (0, 1)

47. Seszele 0.00 (0, 1)

48. Gwinea Równikowa 0.00 (0, 1)

49. Dżibutti 0.00 (0, 1)

Zaprezentowany ranking pokazuje to, że losowo wybrana polska szkoła wyższa jest gorsza pod względem wartości naukowej publikowanych tekstów naukowych  od losowo wybranych szkół  w 30 krajach Afryki. Oznacza to, że w typowej szkole wyższej, działającej w Botswanie (tu pedagogika jest rozwijana na jednym z najwyższych na świecie poziomów), Kenii, Ugandzie, Senegalu czy Kamerunie, pedagodzy osiągają lepsze rezultaty naukowe niż te, które są osiągane w losowo wybranej szkole wyższej naszego kraju.

31-sze miejsce zajmowane przez Polskę w afrykańskim rankingu osiągnięć naukowych szkół wyższych w dyscyplinach pedagogicznych jest ze względów oczywistych skandalem. Wynik ten zawdzięczamy rozdrobnieniu ilościowemu szkół wyższych w Polsce. Ale nawet redukcja połowy z tych szkół poprawiłaby naszą pozycję jedynie do 25-go miejsca w Afryce. Nadal bylibyśmy gorsi od Etiopii (kraju targanego suszami i głodem), Sierra Leone (jeden z najbiedniejszych krajów świata), Rwandy (potarganej nie tak dawno krwawą rzezią domową) czy pustynnej Namibii.

W przeliczeniu na milion mieszkańców nasza produkcja naukowa (czyli wydajność naukowa) na tle rezultatów afrykańskich państw nie wygląda jednak najgorzej.  Dla piętnastoletniego okna czasowego taki ranking wydajności naukowej w obszarze badań pedagogicznych przedstawia się następująco:
  1. Botswana 50.8
  2. Mauritius 7.67
  3. Lesotho 6.75
  4. Suazi 6.75
  5. Namibia 6.52
  6. Polska 3.79
W porównaniu z Afryką, milion polaków produkuje więcej tekstów pedagogicznych spełniających standardy naukowości niż milion obywateli większości państw „czarnego lądu”. Jeśli jednak uświadomimy sobie, że w większości państw afrykańskich PKB per capita  jest wielokrotnie niższy niż w Polsce, to  ten nasz sukces w Afryce (siódme miejsce) staje się marny. W społeczeństwach tego kontynentu nie inwestuje się wymaganej ilości zasobów finansowych w rozwój nauki z racji biedy. Gdyby Afryka miała tyle pieniędzy, ile posiadają polscy przedstawiciele nauk pedagogicznych,  pobiłaby nas pod względem wydajności naukowej z kretesem.

Można  obliczyć wskaźnik lenistwa naukowego  pedagogów dla każdego państwa. Wyższy poziom zamożności danego społeczeństwa powinien skutkować wyższą wydajnością naukową. Znaczy to, że mając więcej pieniędzy, powinniśmy lepiej naukowo pracować. Okazuje się jednak, że wzrost zamożności społeczeństwa nie musi prowadzić do wzrostu jego wydajności naukowej. Mówiąc metaforycznie, czasami jest tak, że mając więcej pieniędzy, efektywniej nie pracujemy. Taką sytuację zwykle określamy jako lenistwo w pracy. Intuicyjnie mówiąc, wskaźnik lenistwa naukowego w danej dyscyplinie jest miarą bogactwa przypadającego na jednostkę wydajności naukowej w danej dyscyplinie.  Im niższy ów wskaźnik dla danego społeczeństwa w odniesieniu do określonej nauki, tym lenistwo naukowe jej reprezentantów jest niższe. Jeśli nie jesteśmy leniwi, to nie potrzebujemy wielkich bogactw, aby pracować wydajnie. Poziom bogactwa danego społeczeństwa mierzy się wartością PKB per capita. Zatem aby obliczyć wskaźnik lenistwa w danej dyscyplinie dla danego państwa, wystarczy podzielić wartość jego PKB per capita na wartość jego wydajności naukowej w tejże dyscyplinie. Tak otrzymana liczba dla dyscyplin pedagogicznych będzie wyrażała to,    jaki  jest  wymagany PKB per capita dla danego państwa wystarczający na to, aby milion obywateli w ciągu roku wyprodukowało jeden tekst naukowy z zakresu pedagogiki, który mógłby zostać opublikowany w którymś z ponad 500 prestiżowych czasopism naukowych. Oto obliczenia wskaźnika lenistwa naukowego pedagogów dla każdego państwa w Afryce:

1. Zimbabwe 3746

2. Lesotho 4355

3. Botswana 4729

4. Malawi 7818

5. Kenia 8730

6. Erytrea 9187

7. Niger 9637

8. Suazi 11782

9. Uganda 13170

10. Namibia 17123

11. Ghana 18135

12. Zambia 23014

13. Nigeria 23436

14. Tanzania 25250

15. Rwanda 26820

16. Gambia 27757

17. Mauritius 29321

18. Republika zielonego Przylądka 30361

19. Mozambik 36166

20. Sierra Leone 42450

21. Etiopia 54650

22. Senegal 62367

23. Republika Środkowej Afryki

24. Afryka Południowa 78121

25. Tunezja 78983

26. Polska 81336

27. Burundi 87857

28. Togo 89900

29. Kamerun 112850

30. Algeria 146660

31. Madagaskar 159000

32. Egipt 163500

33. Demokratyczna Republika Konga 174000

34. Burkina Faso 183250

35. Sudan 272600

36. Maroko 631500

Polscy pedagodzy są naukowo leniwi w stopniu porównywalnym z lenistwem naukowym pedagogów z Burundi, Togo i Tunezji. Uzyskana przez Polskę wartość parametru lenistwa naukowego w zakresie pedagogiki nie napawa optymizmem. Przy utrzymaniu obecnego poziomu życia w Polsce, osiągnięcie przyzwoitej wydajności naukowej w granicach 20 000 wymagałoby czterokrotnego (czyli o 400 %) poprawienia wydajności naukowej pedagogów. Z kolei wyniki dla państw afrykańskich są nadzwyczaj optymistyczne. Pomimo przejmującej biedy w tych krajach, afrykańscy pedagodzy pracują  efektywnie w stosunku do swojej zamożności, pracują relatywnie na podobnym poziomie jak większość ich europejskich kolegów.

Lenistwo naukowe jest powodowane czteroma czynnikami: lękiem przed publikacją wyników z uwagi na oczekiwaną stratę, brakiem kompetencji, brakiem narzędzi pracy oraz brakiem motywacji (brakiem oczekiwania na zysk). W wypadku pedagogiki, czynnik narzędziowy nie może być brany pod uwagę w Polsce, gdyż uprawianie tej dyscypliny naukowej wymaga kredy, tablicy i książek (na to nas stać). Polska nie jest krajem totalitarnym, więc publikowanie wyników naukowych w zachodnich czasopismach pedagogicznych nie skutkuje „kłopotami w pracy”.  Z drugiej strony ogrom „makulaturowego wytworu pedagogicznego” w Polsce jest zatrważający; więc nie można odmówić naszym pedagogom motywacji do pisania swoich dzieł naukowych. Pozostaje więc czynnik kompetencyjny – lenistwo polskich pedagogów jest powodowane  przez niski poziom ich kompetencji. Wydaje się, że o tym poziomie decyduje głównej mierze brak choćby biernej znajomości języków obcych, uniemożliwiający pedagogom obcowanie ze światowym dorobkiem naukowym, a w konsekwencji prowadzenie badań spełniających międzynarodowe standardy.

Przy wysokich wartościach wskaźnika lenistwa naukowego, świadczących o brakach kompetencyjnych w danej dyscyplinie, finansowe strategie sanacji (wzmacniające motywację w wytwarzaniu nauki) nie pomagają. W naszym wypadku wymagana jest likwidacja dotychczasowej  struktury administracyjnej polskiej pedagogiki. Następnie należy zorganizować strukturę umożliwiającą związanie badań kognitywistycznych (prowadzonych przez polskich logików i psychologów poznawczych) z pedagogicznymi.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

Felietony związane tematycznie:

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/644020,katastrofalna-kondycja-polskiej-pedagogiki.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/643672,czy-polskie-szkoly-sa-beznadziejne.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/643887,beznadzieja-szkol-skutkiem-ideologicznosci-polskiej-pedagogiki.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/639811,uniwersytety-polskie-naga-smutna-prawda.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/640735,lumpen-wyksztalcenie-w-polsce-na-tle-europy.html

Beznadzieja szkół skutkiem ideologiczności polskiej pedagogiki

Tekst z dnia 04.09.2012 roku.

Okazuje się, że polski profesor lub doktor pedagogiki jest w stanie napisać rocznie niespełna 70 słów tekstu naukowego w języku angielskim, który mógłby być przedmiotem oceny przez badaczy z innych krajów. 70 słów rocznie oznacza, że rodzimy „specjalista-naukowiec-pedagog” pisze tygodniowo około dwóch słów mających jakąś wartość naukową i pobiera średnią,   miesięczną pensję w wysokości 3500 złotych z jednej tylko szkoły.

W ostatnim tygodniu politycy wzywali społeczeństwo do zmiany systemu edukacji. PiS i SLD opowiadają się za likwidacją gimnazjów i powrotem do systemu z  ośmioletnią szkołą podstawową i czteroletnim liceum. Pomysł jest tak chory, jak chore są slogany wygłaszane przez obie partie polityczne. Rzecz jasna, nawoływania do likwidacji gimnazjów są podszyte chęcią kolejnego złupienia społeczeństwa. Każda bowiem reorganizacja systemu oświaty wymaga zatrudnienia ekspertów od programów nauczania, rozpisania konkursów,  napisania nowych podręczników i zlecenia pracy wydawcom. To zaś wymaga wydania kolejnych milionów z budżetu państwa dla pociotków księży (PiS) lub  dzieci i wnuków esbeków oraz peerelowskich generałów (SLD). Kryzys nadchodzi, więc trzeba znaleźć nowe źródło dochodów.

Bryndza edukacji powszechnej w naszym kraju nie jest powodowana systemem administracyjnym oświaty, lecz fatalnymi nauczycielami. Wróćmy więc do korzeni: dlaczego typowy maturzysta w naszym kraju nie umie liczyć oraz czytać ze zrozumieniem tekstów kultury? Odpowiedź:  nie nauczono go tych umiejętności w liceum. Dlaczego nauczyciele licealni nie są w stanie nauczyć młodego człowieka liczenia i czytania? Odpowiedź: bo „materiał”, który otrzymują z gimnazjów jest zdemoralizowany, ogłupiony i „autystyczny społecznie”. Efekt ten jest skutkiem stylu pracy nauczyciela z dzieckiem w szkole podstawowej. Bryndza edukacyjna jest więc ostatecznie powodowana fatalną kondycją nauczania wczesnoszkolnego. Wszystkiemu winni są więc nauczyciele klas I –III szkoły podstawowej, którzy nie są profesjonalnie przygotowani do pracy edukacyjnej  z dziećmi.

Aby móc pracować z dziećmi, nauczyciel musi posiadać dyplom ukończenia studiów w zakresie pedagogiki wczesnoszkolnej i przedszkolnej (dawniej takie studia nazywano nauczaniem początkowym). Dzisiaj wystarczy posiadać licencjat, aby uzyskać pracę nauczycielki klas I -III w szkole podstawowej. Studia pedagogiczne są w Polsce kierunkiem obleganym; „produkujemy” w Europie najwięcej pedagogów w przeliczeniu na 1000 mieszkańców. Niemal każda szkoła wyższa, oferująca lumpen-wykształcenie, posiada w swojej ofercie jakiś  kierunek studiów pedagogicznych.

Przed Okrągłym Stołem w Polsce obowiązywała pedagogika marksistowska. Jej celem było stworzenie modelu socjalistycznego człowieka. Studenci pedagogiki musieli więc uczyć się marksizmu, psychologii marksistowskiej, dydaktyki marksistowskiej i innych dziwnych przedmiotów. Taki program studiów był  zaprojektowany w celu ukształtowania przyszłego nauczyciela jako wychowawcy wdrażającego w swojej pracy  wartości składające się na system etyki socjalistycznej, którego fundamentem aksjologicznym jest zasada kolektywizmu, wspólnotowości, anty-indywidualizmu, równości oraz skromności. Socjalistyczny uczeń musiał nauczyć się pracy w grupach, działania na rzecz interesu klasy, szkoły, ulicy i swojego miasta, nie wychodzenia przed przysłowiowy  szereg, traktowania wszystkich jako równych sobie i zapomnienia o swoim ego, swoich egoistycznych potrzebach oraz swojej prywatności. Kształtując socjalistyczne społeczeństwo, poprzez szkolne apele, czyny społeczne, skargi obywatelskie do władz, zbiórki harcerskie, uczestnictwo w pochodach i celebracjach składania wieńców pod pomnikami żołnierzy radzieckich oraz w zebraniach, a także poprzez ciche, spokojne, karne wykonywanie poleceń nauczyciela zarówno podczas lekcji jak i w domu, władza  komunistyczna prze ponad  czterdzieści lat formowała polską umysłowość, nazywaną w literaturze naukowej Homo Sovieticus. W takiej atmosferze nie mogła rozwijać się nowoczesna, pedagogiczna myśl naukowa. Nasi partyjni profesorowie, uczniowie Makarenki, Heliodora Muszyńskiego, B. Suchodolskiego czy W. Okonia, nie są do dnia dzisiejszego obecni na światowym rynku naukowym w dziedzinie pedagogiki. Nie publikują w prestiżowych, zachodnich czasopismach naukowych. W naukowym rankingu wytworzonych tekstów naukowych w latach 1996 - 2010, rodzimi specjaliści od edukacji napisali jedynie 146 tekstów opublikowanych w najważniejszych czasopismach pedagogicznych na świecie. Dla porównania, dane dla innych, wybranych krajów prezentują się następująco: Turcja (1886), Brazylia (1834), Grecja (712),  Malezja (386), Meksyk (354), Cypr (268), Kuba (242), Iran (178), Bułgaria (149).  W rankingu osiągnięć w zakresie dyscyplin pedagogicznych zajmujemy 44 pozycję na świecie; w przeliczeniu zaś na liczbę szkół wyższych jesteśmy w ogonie europejskiego rankingu. Skoro w naszym kraju jest  obecnie około 448 szkół wyższych, to w ciągu 15 lat każda szkoła wyższa działająca obecnie w naszym kraju osiągnęła wynik naukowy w postaci 0.3 dziesiątych artykułu z dziedziny pedagogiki, który nadaje się do pokazania światowej społeczności akademickiej. Jeszcze bardziej wstrząsające jest to, że polskie szkoły wyższe rocznie publikują średnio dwie setne (czyli 2%) tekstu pedagogicznego w ciągu roku (podziel 0.3 na 15 lat). Tragizm sytuacji jednak  ujawnia się dopiero wtedy, kiedy przeliczymy ostatni wynik na jednego pracownika naukowego w typowym instytucie pedagogiki jakiejkolwiek polskiej szkoły wyższej.  Okazuje się bowiem, że w standardowym instytucie pedagogiki jest zatrudnionych około 30 pracowników naukowych  (oszacowanie to nie obejmuje doktorantów; jest więc życzliwie zaniżone). Zwykle artykuł naukowy w dziedzinie pedagogiki, ukazujący się w poważnym czasopiśmie naukowym, zawiera około 10 tys. słów. Dysponując takimi danymi, można łatwo obliczyć to, ile rocznie, poważnych słów - nadających się do upowszechnienia na światowym rynku akademickim -  wytwarza typowy, polski naukowiec zajmujący się kwestiami edukacyjnymi. Wystarczy wykonać następujące obliczenie: 2% z 10000 podziel na 30. Okazuje się, że polski profesor lub doktor pedagogiki jest w stanie napisać rocznie niespełna 70 słów tekstu naukowego w języku angielskim, który mógłby być przedmiotem oceny przez badaczy z innych krajów. 70 słów rocznie oznacza, że rodzimy „specjalista-naukowiec-pedagog” pisze tygodniowo około dwóch słów mających jakąś wartość naukową i pobiera średnią, miesięczną pensję w wysokości 3500 złotych z jednej tylko szkoły.

Zaprezentowane dane ujawniają jeszcze głębszy tragizm beznadziei polskiej pedagogiki, gdy uświadomimy sobie wielkość „makulaturowej” produkcji wychowawców przyszłych nauczycieli. Otóż, „naukowcy-pedagodzy” należą do tych przedstawicieli branży akademickiej, którzy najwięcej publikują w rozmaitych materiałach pokonferencyjnych, skryptach, poradnikach i innych dziwnych wydawnictwach. Czego więc na studiach pedagogicznych może nauczyć się przyszły, polski nauczyciel, skoro jego tutor pisze tylko dwa wartościowe poznawczo słowa tygodniowo? Z pewnością absolwent studiów pedagogicznych dowie się „niezwykłej prawdy”, że start edukacyjny dziecka bezrobotnego jest gorszy od  startu dziecka dyrektora banku; że praca z dziećmi jest nadzwyczaj odpowiedzialna i do pracy nauczycielskiej trzeba mieć powołanie !!!

Czy istnieją jakieś szanse na poprawę kondycji polskiej pedagogiki? Nie, ponieważ po Okrągłym Stole  większość naszych profesorów pedagogiki zajmuje się „naukowo” aksjologicznymi, etycznymi i moralnymi aspektami wychowywania. Różnica między pedagogiką socjalistyczną a dzisiejszą polega na tym, że współcześnie nie wypada już cytować Marksa; trzeba zaś cytować Jana Pawła II-go i innych wybitnych przedstawicieli katolickiej nauki społecznej oraz katolickiej etyki.  W sytuacji, gdy światowa pedagogika jest uprawiana w kontekście psychologii poznawczej, logiki matematycznej oraz kognitywistyki i semiotyki, w Polsce preferuje się eschatologię pedagogiczną – modele wychowania ku śmierci, życiu wiecznemu i szczęściu na  tle  obrazka  Matki Boskiej Narodowej i jej dzieciątka. Ci pedagodzy, którzy nie uczęszczają do kościoła,  czują lęk przed tymi przemodlonymi; być może czytają po angielsku poważne artykuły naukowe. Czynią to jednak w zaciszu domowym, gdyż studentom tych lektur nie zadają do przestudiowania.

Byłbym pesymistą, gdybym nie zaprezentował jakiejś metody uzdrowienia sytuacji. Wymaga ona zastosowania techniki ostrego cięcia. Minister Edukacji we współpracy z Ministrem Nauki powinien zadekretować likwidację wszystkich, tradycyjnych instytutów pedagogiki w Polsce i nakazać ich przekształcenie w instytuty pedagogiki i kognitywistyki. Programy studiów pedagogiki wczesnoszkolnej i przedszkolnej  powinny zostać obowiązkowo i rewolucyjnie zmodyfikowane. Przyszły nauczyciel klas I –III powinien uczyć się przede wszystkim psychologii poznawczej, logiki matematycznej, informatyki, kognitywistyki, epistemologii, semiotyki oraz umiejętności operowania artystycznymi gadżetami (pianino, baletki oraz pędzelek, nożyczki i farbki). Jeśli polska pedagogika nie zostanie przekształcona na pedagogikę poznawczą (kognitywną), to nasze dzieci będą jedynie nadawały się do mycia garów w pubach w Londynie, Barcelonie, a kto wie – może i w Ankarze.

Niech Kaczyński i Miller przestaną wtrącać się w poważne sprawy naszych pociech; zostawmy je wybitnym specjalistom od ludzkiego umysłu!

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

Katastrofalna kondycja polskiej pedagogiki

Tekst z 04.09.2012 roku.

Polska, typowa szkoła wyższa jest lepsza w dziedzinie naukowego uprawiania pedagogiki jedynie od typowej szkoły wyższej w Gruzji, Rosji, Czarnogórze, na Białorusi, w Azerbejdżanie, Albanii, Mołdawii i na Ukrainie. W Izraelu na  publikację tekstu pedagogicznego, który spełnia międzynarodowe standardy naukowości, trzeba przeciętnie czekać w losowo wybranej szkole  jedynie 116 dni, podczas gdy w Polsce ponad 45 lat.  Jeden polski „pedagog-naukowiec” pisze pracę spełniającą międzynarodowe standardy akademickie w ciągu prawie 395 lat.

SCImago Lab, hiszpańska instytucja analiz scjentometrycznych, najbardziej prestiżowy ośrodek badawczy tego typu w Europie,  publikuje na swojej stronie internetowej rankingi osiągnięć naukowych wszystkich państw dla poszczególnych dyscyplin naukowych.[1] Prezentowane dane mają charakter ilościowy. Dotyczą ilości opublikowanych tekstów naukowych za lata 1996 – 2010 w najbardziej liczących się czasopismach naukowych na świecie dla każdej dyscypliny naukowej, a także – ilości cytowań artykułów naukowych.

W naszym kraju w mediach rozgorzała dyskusja na temat katastrofalnego stanu edukacji powszechnej. Politycy proponują „idiotyczne” sposoby administracyjnego uzdrowienia sytuacji (na przykład, likwidacja gimnazjów). Nikt jednak nie zauważa tego, że przyczyną tego stanu jest fatalny poziom przygotowania do zawodu polskich nauczycieli w klasach I – III. Potwierdzają to dane scjentometryczne, pokazujące jakość wytworu naukowego polskiej pedagogiki. Jeśli w szkołach wyższych uprawia się „pseudo-naukę pedagogiczną”, to nie można  dziwić się temu, że absolwenci pedagogicznych kierunków studiów nie nadają się do pracy w szkołach podstawowych. Powiedzenie: jaki nauczyciel, taki jego uczeń, maluje w sposób najbardziej adekwatny kondycję rodzimego szkolnictwa  na poziomie podstawowym.

Poniżej prezentuję europejski  ranking wyników naukowych w zakresie pedagogiki z uwagi na  liczbę opublikowanych tekstów naukowych przez przeciętną szkołę wyższą w danym kraju w oknie czasowym 15-tu lat (od 1996 do 2010), w 525 najbardziej prestiżowych czasopismach z zakresu dyscyplin pedagogicznych na świecie[2] Pierwsza cyfra informuje o tym, ile tekstów naukowych typowa szkoła wyższa opublikowała w danym kraju w przeciągu 15 lat, druga cyfra oznacza to, ile tekstów naukowych w zakresie pedagogiki „napisał dany kraj” w przeliczeniu na milion mieszkańców w okresie 15 lat, zaś  trzecia oznacza globalną produkcję tekstów pedagogicznych (obliczana w sztukach) w piętnastoletnim oknie czasowym danego kraju. Ostatnia cyfra oznacza to, ile czasu potrzebuje przeciętna szkoła w danym kraju na napisanie jednego artykułu w zakresie pedagogiki, który byłby publikowalny w którymś z prestiżowych czasopism.  Oto ranking:

1. Izrael 47.23, ( 209.85, 1606), 116 dni

2. Wielka Brytania 45.05, (231.38, 14101), 121 dni

3. Szwecja 20.56, (113.65, 1028), 266 dni

4. Finlandia 18.18, (169.65, 891), 301 dni

5. Cypr 15.76, (337.53, 268), 347 dni

6. Holandia 14.63, (130.13, 2166), 1 rok i 9 dni

7. Malta 13.00, (128.7, 52), 1 rok i 56 dni

8. Irlandia 12.49 (147.26, 612), 1 rok i 73 dni

9. Turcja 11.50, (26.64, 1886), 1 rok i 111 dni

10. Norwegia 11.12, (158.05, 734), 1 rok i 127 dni

11. Grecja 11.12, (66.40, 712), 1 rok i 127 dni

12. Hiszpania 8.39, (48.92, 1981), 1 rok i 288 dni

13. Belgia 6.87, (60.07, 625), 2 lata i 67 dni

14. Islandia 6.75, (177.6, 54), 2 lata i 81 dni

15. Niemcy 5.32, (26.31, 2167), 2 lata i 299 dni

16. Chorwacja 4.76 (26.49, 119), 3 lata i 55 dni

17. Estonia  4.06, (108.56, 142), 3 lata i 253 dni

18. Słowenia 3.95, (76.73, 154), 3 lata i 291 dni

19. Portugalia 3.65, (37.65, 402), 4 lata i 40 dni

20. Szwajcaria 3.52, (49.72, 377), 4 lata i 95 dni

21. Luksemburg 3.50, (28.81, 14), 4 lata i 104 dni

22. Włochy 3.50, (12.76, 742), 4 lata i 104 dni

23. Dania 3.22, (52.87, 290), 4 lata i 240 dni

24. Serbia 2.95, (11.59, 118), 5 lat i 31 dni

25. Austria 2.64, (24.74, 203), 5 lat i 249 dni

26. Bułgaria 2.57, (20.51, 149), 5 lat i 305 dni

27. Słowacja 2.18, (13.20, 72), 6 lat i 321 dni

28. Litwa 1.94, (25.53, 91), 7 lat i 267 dni

29. Francja 1.54, (15.38, 956), 9 lat i 270 dni

30. Węgry 1.35, (10.37, 103), 11 lat i 40 dni

31. Macedonia 1.06, (9.22, 19), 14 lat i 55 dni

32. Bośnia i Hercegowina 1.00 (16.12, 74), 15 lat

33. Czechy 0.99, (8.02, 82), 15 lat i 55 dni

34. Łotwa 0.71, (18.26, 41), 21 lat i 46 dni

35. Rumunia 0.56, (2.79, 62), 26 lat i 287 dni

36. Armenia 0.50, (4.29, 14), 30 lat

37. Polska 0.33, (3.79, 146), 45 lat i 166 dni

38. Gruzja 0.32, (4.75, 22), 46 lat i 319 dni

39. Rosja 0.17, (1.18, 180), 88 lat i 86 dni

40. Czarnogóra 0.17, (1.47, 1), 88 lat i 86 dni

41. Białoruś 0.16, (0.82, 8), 93 lata i 274 dni

42. Azerbejdżan 0.13 (0.54, 5), 115 lat i 140 dni

43. Albania 0.11, (1.10, 4), 136 lat i 133 dni

44. Ukraina 0.09, (0.61, 28), 166 lat i 243 dni

45. Mołdawia 0.04, (0.23, 1), 375 lat

46. Liechtenstein 0.00

47. Wyspy Owcze 0.00

48. Monako 0.00

49. San Marino 0.00

50. Andora 0.00

Bez wątpienia zaprezentowany ranking jest wstrząsający. Polska, typowa szkoła wyższa jest lepsza w dziedzinie naukowego uprawiania pedagogiki jedynie od typowej szkoły wyższej w Gruzji, Rosji, Czarnogórze, na Białorusi, w Azerbejdżanie, Albanii, Mołdawii i na Ukrainie. Porównując Polskę na przykład z liderem rankingu, czyli typową szkołą wyższą w Izraelu, musimy dojść do nadzwyczaj przykrego dla nas wniosku.  W Izraelu na  publikację tekstu pedagogicznego, który spełnia międzynarodowe standardy naukowości, trzeba przeciętnie czekać w losowo wybranej szkole  jedynie 116 dni, podczas gdy w Polsce ponad 45 lat.

W Polsce jest obecnie  zarejestrowanych ze stopniem doktora 3882 naukowców pracujących w dyscyplinach pedagogicznych. Osoby te w 15-letnim oknie czasowym opublikowały 146 artykułów naukowych, spełniających międzynarodowe standardy akademickie. Postaram się wyręczyć p. Minister Edukacji Narodowej i odrobić zadanie domowe: Ile lat potrzebuje przeciętny, polski „pedagog-naukowiec” na napisanie artykułu naukowego, spełniającego akademickie, międzynarodowe standardy naukowości (zadanie które powinien umieć rozwiązać każdy gimnazjalista)? Oto rozwiązanie: Skoro w ciągu piętnastu lat 3882 osoby napisały 146 tekstów naukowych, to jedna osoba w tym okresie napisała 0.038 pracy naukowej  (stosujemy algorytm proporcji). Skoro  jedna osoba pisze 0.038 artykułu naukowego w ciągu 15 lat, to jeden polski „pedagog-naukowiec” pisze pracę spełniającą międzynarodowe standardy akademickie w ciągu prawie 395 lat (stosujemy kolejny raz algorytm proporcji). Dla porównania przeciętnemu polskiemu logikowi napisanie jednej przyzwoitej pracy zajmuje niespełna 12 lat.  Ponieważ średnia życia wynosi poniżej 100 lat, wnioskujemy, że prawdopodobieństwo napisania poważnego artykułu naukowego przez typowego, polskiego „pedagoga-naukowca” jest bliskie 0%. To jest katastrofa. A dla naszych dzieci tragedia.

Będę Stańczykiem!!!  Apeluję do p.  Minister Edukacji Narodowej.  Na Pani ciąży obowiązek ratowania polskiej oświaty – w tym wypadku likwidacji instytutów pedagogiki w większości szkół wyższych w Polsce. Na ministrze, który nie dokona rewolucyjnych zmian w instytutach, katedrach i  pracowniach pedagogicznych w naszych szkołach wyższych, będzie ciążył zarzut zdrady stanu, gdyż polska edukacja jest mordowana. Dane są nazbyt jednoznaczne, żeby z nimi dyskutować. Utrzymywanie obecnego stanu rzeczy jest zbrodnią przeciwko obecnym i przyszłym pokoleniom obywateli naszego państwa.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

W następnym felietonie będę omawiał kondycję polskiej pedagogiki na tle afrykańskich  osiągnięć w tej dyscyplinie, w szczególności w odniesieniu do krajów biednych i targanych wojnami.


[1] Zob.  http://www.scimagojr.com/journalsearch.php

[2]Zob. listę czasopism: http://www.scimagojr.com/journalrank.php?category=3304&area=3300&year=2011&country=&order=sjr&min=0&min_type=cd

Felietony związane tematycznie:

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/643672,czy-polskie-szkoly-sa-beznadziejne.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/643887,beznadzieja-szkol-skutkiem-ideologicznosci-polskiej-pedagogiki.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/639811,uniwersytety-polskie-naga-smutna-prawda.html

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/640735,lumpen-wyksztalcenie-w-polsce-na-tle-europy.html

Czy polskie szkoły są beznadziejne?

Tekst z 01.09.2012 roku.


Rodzice nie są w stanie zaszczepić  swoim dzieciom wartości wiedzy i nauki, gdyż są funkcjonalnymi analfabetami. Nauczyciele nie są w stanie zaszczepić swoim uczniom ambicji  zrozumienia świata (poprzez czytanie, dyskutowanie i refleksję), gdyż są fatalni. Funkcją księży i polityków jest z kolei indoktrynowanie  młodych ludzi w celu uzyskania poparcia politycznego oraz zapełnienia tacy podczas niedzielnej mszy. Jaka  wyłania się więc strategia sanacji polskiej szkoły? Moja recepta jest rewolucyjna.

„Gazeta Wyborcza, zaprasza (30.08.2012),  słowami nauczycielki J. Szymuli, do dyskusji o kondycji polskiej szkoły.  W diagnozie znajdujemy stwierdzenia, że za beznadziejność szkoły odpowiadają: testomania, bożek Internetu,  brak filozofii i etyki oraz działalność Ministerstwa Edukacji Narodowej. Autorka diagnozy wzywa do „porządnego protestu”.

Jako osoba o nadzwyczaj szerokim doświadczeniu zawodowym w obszarze edukacji (dwa lata pracy w szkołach podstawowych, rok w szkole licealnej, rok w przedszkolu i prawie dwadzieścia pięć lat w co najmniej trzech szkołach wyższych), upoważniam siebie do kategorycznego stwierdzenia: w żadnym punkcie swojej diagnozy,  J. Szymula nie ma racji. Polska szkoła powszechna  jest fatalna wyłącznie z dwóch powodów: kondycji nauczycieli i lumpen-wykształcenia większości rodziców.

System testowy sprawdzania kompetencji edukacyjnych naszych pociech jest jedynym, w miarę zobiektywizowanym sposobem oceniania uczniów na każdym etapie ich edukacji. System ten jest stosowany prawie w każdym, wysokorozwiniętym państwie; w szczególności - w krajach, które wiodą prym w rankingach edukacyjnych (Finlandia, Wielka Brytania, Izrael, Austria, Szwajcaria i inne). Testy rozwiązywane przez uczniów każdego roku obnażają przykrą prawdę: szkoły podstawowe, gimnazja i licea źle przygotowują nasze dzieci do rozwiązywania testów egzaminacyjnych. Winę za to ponoszą w głównej mierze nauczyciele, a wtórnie rodzice.

W naszym kraju, niemal w każdym większym mieście, funkcjonują szkoły elitarne: podstawówki, gimnazja i licea. Uczniowie tych szkół zdobywają w swoich regionach wysokie pozycje w konkursach i olimpiadach przedmiotowych. Wyśmienitymi i chyba jednymi z najlepszych na świecie szkół licealnych są: LO im. Marynarki Wojennej w Gdyni, LO im. Polonii Belgijskiej we Wrocławiu i sławne LO nr XIII w Szczecinie (najlepsza olimpijska szkoła w Polsce). Z pewnością  lista prestiżowych szkół licealnych w Polsce jest dłuższa. Można ją poszerzyć o szkoły przyzwoite, których absolwenci dostają się na studia w najbardziej  prestiżowych uniwersytetach w Polsce.  Pod patronatem bardzo dobrych i dobrych szkół najczęściej funkcjonują równie dobre gimnazja. Jeśli więc wymienione szkoły świetnie funkcjonują w ramach państwowego systemu edukacyjnego, czego rezultatem są wysokie wyniki ich absolwentów w testach kompetencyjnych oraz na maturze, zatem system testowy  działa i z pewnością nie jest fatalny. W szkołach, w których uczniowie osiągają słabe wyniki, pracują po prostu  beznadziejni nauczyciele. O ich beznadziei świadczy to, że zamiast uczyć młodzież, przystosowują ją do „kretyńskich” umiejętności rozwiązywania testów. Zwykle jest tak, że dobry nauczyciel matematyki na lekcjach rozwiązuje z uczniami trudne zadania (w szczególności: konstrukcyjne oraz na dowodzenie), konsekwentnie rozlicza z postępów w nauce  i sprawdza znajomość wzorów. W żadnym wypadku nie przygotowuje uczniów do sprawnego rozwiązywania testów, uczy natomiast swoich uczniów myślenia dedukcyjnego. Podobnie, dobry nauczyciel języka polskiego uczy umiejętności posługiwania się językiem (streszczania wykładu, tworzenia notatek z lekcji, pisania listów, esejów, konceptualizowania zjawisk językowych, prowadzenia dyskusji, analizowania tekstów kultury) oraz pilnuje czy młody człowiek przeczytał lekturę i jest w stanie o niej porozmawiać. To samo dotyczy innych przedmiotów szkolnych. Jeśli uczeń jest wystarczająco inteligentny, to jest w stanie uzyskać z testu kompetencyjnego, bez specjalnego uczenia się rozwiązywania szablonów testowych, wynik w przybliżeniu 85%  (wiem to z doświadczenia moich dzieci). Każdego roku mam możność obcowania z wybitną  młodzieżą szkół licealnych Zachodniopomorskiego. Z jej wypowiedzi wynika, że w najlepszych szkołach licealnych województwa, rzadkością jest  prowadzenie lekcji techniką „debilnego wypełniania szablonów testowych”. Jeśli więc J. Szymula narzeka, że jest zmuszana do  „kretynizmu testowego” w swojej pracy zawodowej, to ja mam prawo postawić pytanie: czy ta Pani nie pomyliła się ze swoją misją życiową? Jeśli nauczyciel nie jest w stanie przygotować młodego człowieka (tego, który CHCE) do zdania matury lub testu kompetencyjnego na przyzwoitym poziomie, posiłkując się jedynie standardowymi technikami nauczania (wykład, dyskusja, zadanie, odpytanie), to znaczy, że nie umie on solidnie i sumiennie wywiązywać się ze swoich obowiązków zawodowych.

Badania wyników osiąganych przez naszych uczniów na tle Europy, wskazują, że w rankingu edukacyjnym nie jesteśmy nawet w środku (ale też nie jesteśmy w ogonie). Oznacza to, że większość szkół powszechnych w naszym kraju  zatrudnia fatalnych nauczycieli. Rzecz jasna, łatwizną byłoby „zwalanie winy wyłącznie na belfrów”. Czynnikiem najbardziej determinującym „przysłowiowe dno” polskiej, powszechnej edukacji jest brak woli i nastawienia do pozyskiwania wiedzy przez uczniów. W porównaniu z większością krajów OECD, Polska znajduje się w ogonie rankingu preferencji takich wartości, jak: wiedza, nauka i technologia. Polacy interesują się przede wszystkim zdrowiem, szczęściem, rodziną i Bogiem. Anty-scjentystyczna atmosfera, którą oddychamy codziennie, skutkuje tym, że jesteśmy funkcjonalnymi analfabetami. Młody człowiek wychowując się w takim klimacie aksjologicznym, w naturalny sposób przyswaja sobie, że nie warto czytać książek, że nie warto uczyć się matematyki, że nie warto mieć ambicji edukacyjnych; a zamiast pochłaniania wiedzy, ciekawsze są gry komputerowe, filmy typu „goń, bij i zabij” oraz zdrowie, szczęście i życie wieczne.

Rodzice nie są w stanie zaszczepić  swoim dzieciom wartości wiedzy i nauki, gdyż są funkcjonalnymi analfabetami. Nauczyciele nie są w stanie zaszczepić swoim uczniom ambicji  zrozumienia świata (poprzez czytanie, dyskutowanie i refleksję), gdyż są fatalni. Funkcją księży i polityków jest z kolei indoktrynowanie  młodych ludzi w celu uzyskania poparcia politycznego oraz zapełnienia tacy podczas niedzielnej mszy. Jaka  wyłania się więc strategia sanacji polskiej szkoły? Moja recepta jest rewolucyjna.

Młody człowieku!!! Jeśli naprawdę chcesz coś osiągnąć w życiu, przestań myśleć o swoim zdrowiu, urodzie i życiu wiecznym. Zacznij czytać książki, lektury i odrabiać  prace domowe. Wyrzuć telewizor do śmietnika, żeby nie wysłuchiwać „skretyniałych polityków”. Zmuś  rodziców do czytania  poważnych gazet (na początek wystarczy: „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek”, „Polityka”, „Perspektywy” ) i dyskutowania z Tobą niektórych tematów. Zrezygnuj z lekcji religii,  a w zamian - poproś  szkołę o lekcję dodatkowej matematyki. Napisz apel do Ministerstwa Edukacji Narodowej z prośbą o wyrzucenie z Twojej szkoły tych  nauczycieli, którzy stawiają wszystkim uczniom oceny  bardzo dobre lub dobre. Jeśli w Twojej szkole pracuje nauczyciel, który upodobał sobie „łabędzia”, to zwróć na niego uwagę – on chce, żeby Tobie się coś chciało od życia.  Jeśli odrobisz tę pracę domową, którą wyżej Ci zadałem, znajdź sobie pasję – filozofię, literaturę piękną, chemię, matematykę, fizykę a nawet sport. Postaraj się być w czymś mistrzem, przynajmniej swojej szkoły.

Wracając do apelu J. Szymuli, warto zaprotestować w swoich szkołach przed serwilistycznie, względem Kościoła Katolickiego, nastawionymi dyrektorami oraz przed fatalnymi nauczycielami manifestującymi funkcjonalny analfabetyzm. Polskim szkołom potrzebna jest bowiem „porządna czystka”.

***



Wojciech Krysztofiak – kandydat do Parlamentu Europejskiego z listy wyborczej „Europa Plus-Twój Ruch”;  Lista Nr 5 (Nr 9 na liście);   okręg obejmujący województwa: Zachodniopomorskie i Lubuskie

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/684997,krysztofiak-do-parlamentu-europejskiego.html

http://www.youtube.com/watch?v=U0rsqznWj88

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w czasopismach Listy Filadelfijskiej: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”, „History and Philosophy of Logic”, „Foundations  of Science”; uczestnik Seminarium filozoficznego w Paryżu, z okazji wstąpienia Polski do Unii Europejskiej,  zorganizowanego pod patronatem Prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego i Prezydenta Francji Jacques’a Chirac’a; stypendysta: The Norwegian Research Council for Science and the Humanities, The Soros Foundation-Open Society Institute), od 2014 członek Honorary Associates Rationalist International.

http://us7.campaign-archive2.com/?u=2dd8e0abe210969b19816464a&id=8d088daea2

http://wojciechkrysztofiakblog.wordpress.com/bibliografia/

http://philpapers.org/s/Wojciech%20Krysztofiak

Jak odbetonować scenę polityczną?

Tekst z 28.08.2012 roku

W normalnym, demokratycznym państwie takie afery, jak:  hazardowa, taśmowa, ojcowsko-synowska, Amber Gold, wywołują upadki rządów. W Polsce jest inaczej, gdyż nasi krajanie są  „z kosmosu”. Czy scenę polityczną da się „odbetonować”?  Najpierw musimy ponownie  nauczyć się czytania i pisania, a następnie zmienić swoją postawę wobec wariactwa. Wszystkim psychiatrom politycznym trzeba powiedzieć: dziękujemy. Na koniec, pozostaje praca u podstaw – zarażanie kosmitów wirusem czytania.

W normalnym, demokratycznym państwie takie afery, jak:  hazardowa, taśmowa, ojcowsko-synowska, Amber Gold, wywołują upadki rządów nawet wówczas, gdy sytuacja gospodarcza nie zwiastuje nadchodzących, czarnych chmur. W Polsce jest inaczej. Wyceny akcji na giełdzie w Warszawie pikują w dół; spółki budowlane bankrutują; niektóre fundusze inwestycyjne tracą płynność; fundusze emerytalne nie dają  satysfakcjonującego zwrotu z kapitału emerytalnego; ekonomiści „kasandrycznie przepowiadają”, iż nadchodzą ciężkie czasy; opozycja nawołuje Tuska do podania się do dymisji; kandydat na przyszłego premiera jest już wybrany (prof. Kleiber); media coraz częściej publikują wypowiedzi autorytetów (filozofów), którzy wyrażają zniechęcenie do rządów Platformy ( Agata Bielik-Robson, Jan Hartman) – na tym tle sondaże pokazują liczby wskazujące, że obecna partia rządząca wygrałaby wybory, mimo wylewanych na nią  kubłów brudnej wody.

Patrząc na nasz kraj z punktu widzenia rozmaitych socjologicznych i teorio-komunikacyjnych koncepcji, powinniśmy stwierdzić, że nasi krajanie są  „z kosmosu”; stanowią  naukową fluktuację.  Polacy nie są ludźmi, gdyż żaden reprezentant Homo Sapiens nie byłby w stanie tak profesjonalnie zabetonować sceny politycznej!!!   Wyjaśnienie tego fenomenu  musi więc być równie kosmiczne, jak kosmiczny jest elektorat kosmitów.

Każdy sondaż wyborczy stanowi symulację wyborów. Respondent zapytany o swoje preferencje polityczne, odpowiada udając, że wrzuca kartę do głosowania do urny. Wpływ na naszą decyzję wyborczą,  nawet na tę symulowaną,  mają następujące determinanty:  (a) akceptacja partii, jej programu oraz bohaterów politycznych; (b) lęk przed zwycięstwem partii nieznanej. Pierwszy czynnik motywuje nas do pozytywnego oraz konstruktywnego afirmowania wybieranej partii. Ten aspekt zjawiska wyborczego jest dla wygranych wyborców radosny i przyjemny, gdyż   niesie nadzieję  „na lepsze jutro”, na przykład -  na zakup szklarni (jak w starym skeczu Zenona Laskowika) lub na wzięcie legalnego, gejowskiego ślubu. Drugi czynnik działa inaczej. Straszy!!!! Głosujemy na daną partię   - choć jej nie lubimy, choć uważamy, że jest siedliskiem złodziei, lumpeninteligentów i kobiet „kręcących oraz <<robiących>>  lody” –  zgodnie ze starym,  politycznym powiedzeniem: lepsza kurew (jako polityka) znana, niż nieznana. Ten lękowy czynnik wyborczy przestrzega nas przed wybraniem nowości politycznej; nowa panienka na osiedlowym  dołku może zawsze wywołać „pandemię francy”. Dlatego wolimy podstarzałą, pomarszczoną, zniszczoną, z nadwagą, dobrze znaną nam Luśkę-Kosmitkę,  ćmę barową.

Posługując się metaforą zaczerpniętą z fizyki, można nasze decyzje wyborcze tłumaczyć tak oto: Są dwa wektory nastroju politycznego: jeden wektor wskazuje na konstruktywny optymizm (wówczas pragniemy zmian na lepsze), zaś drugi – na lękowy pesymizm (wówczas pragniemy utrzymania status quo). Decyzja wyborcza jest wypadkową tych dwóch wektorów nastroju politycznego: optymizmu względem przyszłości i lęku przed nowością. W normalnych, demokratycznych krajach obie siły nastrojów, które motywują nas do politycznego działania,   są zrównoważone, a nawet w niektórych wypadkach siła optymizmu przeważa nad siłą lękowego pesymizmu.  Oznacza to, że w takich standardowych, nie-kosmicznych sytuacjach wyborczych, elektorat wrzucając swoje  głosy do urn, kieruje się programami partii, ewaluacjami bohaterów politycznych (pod różnymi względami) czy w końcu oceną ich dotychczasowych wyników rządzenia. Jeśli partia nie sprawdza się, jej politycy wikłają się w afery (finansowe, seksualne czy kryminalne), elektorat mówi: Panom już dziękujemy i do stołu  zaprasza nową ekipę ministrów. Dominacja determinanty optymistycznej nad lękowo-pesymistyczną na scenie powoduje to, że gra polityczna jest labilna, kreatywna i  z niespodziankami. Aktorzy ze słabą dykcją otrzymują gwizdy; są wytupywani. Ci zaś, którzy jako tako są w stanie nauczyć się roli, muszą pomiędzy sobą konkurować o względy publiczności – w recytacjach, w fikołkach i szpagatach czy też w operowych ariach. Aplauz otrzymują ci, którzy trafiają w gusta i poczucie smaku audytorium politycznego. Dlatego też zawsze możliwe są niespodzianki, gdyż gust oraz smak są subiektywne i zmienne.

Gabinet Tuska nie nauczył się swojej roli w teatrze politycznym; ministrowie kaleczą wymowę, a ich wygibasy na scenie przypominają brzuchatych, „naprutych winem” satyrów (oczywiście nie tych, którzy według znanej artystki są autorami Biblii). Choć nasza publiczność nie bije im braw, to jednak spogląda na spektakl. Zasypia  natomiast wówczas,  kiedy jakiś inny aktor próbuje wystawić jakąś nową sztukę. Często gwiżdże, bojąc się nowej sztuki.  Krajową sceną polityczną rządzi pesymistyczno-lękowa determinanta decyzji wyborczych.

Dlaczego obywatele naszego kraju kierują się przy demokratycznym  wyborze swojego parlamentu czynnikiem wyboru mniejszego zła? Jest to poważne pytanie i udzielenie na nie odpowiedzi wymaga analizy rynku idei. Wektor optymistycznego  nastroju politycznego oddziałuje tylko wówczas, gdy rozwijane są tekstowe nośniki naszych myśli. Widz spoglądający na polityczny teatr, aby móc  przetwarzać polityczne idee w swojej głowie, musi w pierwszym rzędzie być nastawiony na odbiór politycznej narracji. Zastanawiamy się nad naszymi preferencjami wyborczymi pod warunkiem, że porównujemy programy  partii i wypowiedzi aktorów  politycznych. Wymaga to jednak umiejętności czytania i słuchania. W Polsce niestety wskaźnik funkcjonalnego analfabetyzmu jest porażający; większość elektoratu nie jest w stanie przeczytać nieco trudniejszego tekstu, na przykład,  na temat wolności i nepotyzmu. To zaś  prowadzi do uruchomienia „nadzwyczaj kosmicznych” mechanizmów selekcji i promocji politycznych aktorów w obrębie instytucji partyjnych. Skoro profesjonalni „producenci” tekstów politycznych (publicyści, intelektualiści, filozofowie, pisarze, mędrcy, itd.) są nieskuteczni (bo widzowie nie umieją czytać), to partiom potrzebni są na pierwszym planie sceny tacy politycy, którzy przede wszystkim „świetnie wypadają w radio i telewizji oraz na ambonach wiecowych w Częstochowie”,  którzy potrafią uścisnąć dłoń powodzianom, zatańczyć disco-polo czy  wziąć udział w zawodach strażackich. Są to aktorzy, którzy nie muszą wypowiadać żadnej trudnej językowo kwestii; oni w politykę grają inaczej - swoim językiem ciała i gadżetami (krucyfiksem, sztandarami, a nawet sztucznymi penisami). Liderami partii politycznych dlatego okazują się  ci politycy, którzy również, jak większość elektoratu,   nie umieją „płynnie przeczytać” ze zrozumieniem  trudniejszego tekstu. Wywołuje to kosmiczne efekty – w parlamencie głównie zasiadają kosmici.

Ponieważ nasze preferencje wyborcze są regulowane, przede wszystkim, przez zasadę mniejszego zła, elektorat wsłuchuje się w szczególny rodzaj mowy politycznej – w „diagnozy psychiatryczne”. Oczekujemy od mediów i innych polityków na wskazanie nam na szaleńców, opętanych, wariatów, klaunów, pajaców, „pedałów”, transwestytów i innych przykładów politycznej diagnozy psychiatrycznej. Przy czym każda nowa postać pojawiająca się na rynku politycznym jest niemal zawsze diagnozowana jako przypadek którejś z niebezpiecznych dewiacji  – Lepper (odchylenia seksualne) i Palikot (niedojrzały Stańczyk). W kościołach wskazuje się na takie odchylenia psychiczne, jak: liberalizm, ateizm, homoseksualizm.  W mediach lewicowych, za najpoważniejszą jednostkę patologiczną uważa się wyścig szczurów, zaś japiszon jest traktowany jako standardowy przykład odchylenia od normy społecznej. W Platformie mówi się o nacjonalistycznych, faszystowskich oszołomach ziejących nienawiścią do wolności słowa, a na  salonach racjonalistów – o  moherowej ciemnocie religijnej. Ksiądz Natanek wraz z Rydzykiem uprawiają zaś psychiatrię teologiczną. Efektem jest to, że wszyscy o wszystkich mówią: Wariat i zboczeniec.

Ponieważ wariaci rządzą wariatami, więc zanikająca potrzeba czytania i pisania traktatów polityczno-filozoficznych, kreuje polowania na wariatów. Kosmiczny elektorat przyzwyczaiwszy się familiarnie do znanych wariatów,  lękając się nieznanego wariactwa, sprawnie odstrzeliwuje - jak na Planecie Małp -  piszących i czytających ludzi.

Czy scenę polityczną da się „odbetonować”?  Najpierw musimy ponownie  nauczyć się czytania i pisania, a następnie zmienić swoją postawę wobec wariactwa. Wszystkim psychiatrom politycznym trzeba powiedzieć: dziękujemy. Następnie „pouczmy się”, poczytajmy najrozmaitsze traktaty i powieści pisane przez ludzi (Russell, Wittgenstein, Tarski, Woleński, Dawkins, Eco, Makuszyński, Gombrowicz, Miłosz, Twain) i na tym tle próbujmy ocenić mowę naszych rodzimych kosmitów. Na koniec, pozostaje praca u podstaw – zarażanie kosmitów wirusem czytania.  Będzie to jednak pewien rodzaj zoofilii, ale w dobrej wierze. „Odbetonowanie” sceny politycznej wymaga bowiem uczłowieczenia kosmitów.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

Mirosław Czech – farbowany liberał. Jest Pan retorycznie obrzydliwy!!!! Wykluczam Pana z grona liberałów.

Tekst z 26.08.2012 roku.

Mirosław Czech swoimi słowami dał przyzwolenie na  praktykę ograniczania wolności do protestu przed zawłaszczaniem symboli sakralnych przez polityków i funkcjonariuszy kościelnych dla celów tworzenia totalitarnego państwa.  Takim liberalizmem nie pogardziłby nawet Żyrinowski. Mirosław Czech ogranicza drutem rosyjskiej  kolonii karnej liberalną wolność.

Mirosław Czech w  Magazynie Świątecznym „Gazety Wyborczej” z dnia 25. 08. 2012 roku stwierdza bez ogródek:  Jako liberał w sprawie Pussy Riot staję po stronie fundamentalistów. Taka deklaracja jest wstrząsająca, gdyż wygłoszona w imię liberalizmu. Jej autor odmawia bowiem rosyjskim performerkom  prawa do obrony. Liberał tak nie postępuje. Chyba, że jest się złodziejem nazwy „liberalizm” takim, jak Żyrinowski - założyciel i organizator Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji. Na rzecz swojej konstatacji, felietonista  posługuje się niezwykle nieuczciwą i „dosyć podłą” metaforą.

Jak zareagowalibyśmy - katolicy i niewierzący - gdyby w kaplicy z ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze grupa performerów odtańczyła kankana i zaśpiewała "pieśń do Bogurodzicy", w której pełno byłoby obscenów, za refren służyłyby słowa o "Bożym gównie", a abp Michalik nazwany byłby sk... i sługą Kaczyńskiego.

Po pierwsze, skonstruowana  analogia: Putin i Kaczyński, jest rażąco obrzydliwa. Putin jest na całym świecie oskarżany o przyzwolenie na zabójstwa wybitnych przedstawicieli demokratycznej, wolnościowej opozycji: Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki. Na Kaczyńskim nie ciążą takie zarzuty. Rozumiem niechęć polityczną do lidera PiS-u, ale naprawdę  trudno zrozumieć   nienawiść, która wiedzie do konstruowania tak obrzydliwej figury retorycznej. Panie Czech!!! Kaczyński nikogo nie podżegał do zabijania; jego brat, były Prezydent RP, przyczynił się do pokoju w Gruzji. Putin zaś jest oskarżany nawet o to, że przed wyborami prezydenckimi w Rosji wysadzał blokowiska z mieszkańcami, aby uzyskać pretekst – podobnie jak Hitler - do rzezi w Czeczenii.  Po drugie, porównanie Michalika z Cyrylem również jest wyrazem hermeneutycznego grzechu. Michalik nie obnosi się rolexami i złotem; Michalik nie buduje swojej prywatnej, finansowej fortuny; nie był agentem żadnych komunistycznych służb bezpieczeństwa. Cyryl jest zaś o to podejrzewany. Po trzecie, zaprezentowana figura stylistyczna  manifestuje swoją niekonsekwencję, wskazującą na jej wyłącznie „manipulacyjny charakter”. Skoro Jasna Góra stanowi symboliczne sacrum dla chrześcijan, podlegające – według Mirosława Czecha -  ochronie prawnej, to jak można zrozumieć fakt posługiwania się tym symbolem w konstruowaniu tak obrzydliwej analogii pomiędzy Putinem i Kaczyńskim ?  Mirosław Czech użył swojego sacrum - Jasnej Góry - po to, aby Jarosławowi Kaczyńskiemu przypisać przymioty Putina, który jest rzeźnikiem Czeczenów; po to tylko, aby Kaczyńskiego ubrać w szaty "bandziora".

Performerki z Pussy Riot zaprotestowały przeciwko popieraniu Putina przez instytucję Kościoła Prawosławnego w Rosji. Każdy obserwator sceny polityczno-kulturowej Rosji widzi to, że Putin jest przez Cerkiew sakralizowany; niedługo znajdzie się na ikonach obok Matki Boskiej wykrzykującej hasła o „wielkiej, matuszce Rosiji”. Performerki zaprotestowały przede wszystkim przed obrzydliwym prostytuowaniem chrześcijaństwa, dokonującym się w Rosji w imię imperialnych ambicji polityków. Ich wiersz to naprawdę budząca podziw turpistyczna, rozpaczliwa modlitwa, za wygłoszenie której  zostały skazane  na dwa lata kolonii karnej.

Mirosław Czech swoimi słowami dał przyzwolenie na  praktykę ograniczania wolności do protestu przed zawłaszczaniem symboli sakralnych przez polityków i funkcjonariuszy kościelnych dla celów tworzenia totalitarnego państwa.  Takim liberalizmem nie pogardziłby nawet Żyrinowski. Polska dryfuje w niebezpieczną stronę, skoro opiniotwórcze media upowszechniają standardy myślenia, które akceptuje  karanie łagrami za protest przeciwko totalitaryzmowi. Mirosław Czech ogranicza drutem rosyjskiej kolonii karnej liberalną wolność.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

Mechanizmy referencjalne umysłu w aktach zoofilii. Odcinek III i ostatni

Tekst z 25.08.2012 roku.
Oto trzecia i ostatnia część tekstu poświęconego fenomenologicznej analizie zoofilskich aktów referencji. W tekście tym próbuję jedynie dookreślić warunki sine qua non, jakie musi świadomość spełniać, aby była gotowa na przeżycie zoofilskiej intencjonalności. Przy okazji zastosowałem metodę fenomenologicznego opisu w odniesieniu do zjawiska "ekstremalnej świadomości granicznej". To, czy przeprowadzony opis spełnia funkcję eksplikacyjną, wskazuje tym samym na granicę owocności fenomenologii jako techniki opisu strumienia intencjonalnej świadomości. Jeśli mój tekst "nie tłumaczy" tego, co się dzieje w głowie zoofila podczas jego praktyk seksualnych,  to oznacza to, że fenomenologia jest niewydolnym narzędziem objaśniania fenomenów świadomości.

2. Referencjalny model aktu zoofilii

Podmiot realizujący akt zoofilii z pewnością dokonuje również aktu referencji. Odnosi się mentalnie do zwierzęcia, z którym spółkuje. Czy struktura aktu referencji do zwierzęcia, realizowanego podczas aktu zoofilii różni się od struktury aktu referencji do zwierzęcia, realizowanego w niepatologicznych sytuacjach? Z pewnością tym, co różnicuje oba typy aktów referencji nie jest noemat. Wydaje się, że zarówno dziecko jak i „zoofil” mogą w ten sam sposób ujmować w aspekcie treści swojego ulubionego pudelka (że jest śliczny, słodki, niewinny, zabawny,  milutki w dotyku, wrażliwy, ufny, szczery, oddany, itd.).  Wydaje się, że  charaktery noematyczne również nie mogą spełniać funkcji różnicującej oba typy aktów referencji (niepatologiczne odniesienie do zwierzęcia oraz „zoofilskie” odniesienie do zwierzęcia w akcie spółkowania). W obu wypadkach to samo zwierzę jest dane na sposób wyznaczony przez takie momenty jak: realność, konkretność, indywidualność, faktyczność, czy wartościowość. Dziecko jak i „zoofil” nie traktują swojego czworonożnego ulubieńca jako postać fikcyjną, ale jako byt realny ulokowany w określonej lokacji czasoprzestrzennej. Co więcej, obu podmiotom ich pupil dany jest jako indywiduum, jako byt w swej indywidualności niepowtarzalny. Jeśli akt referencji nadbudowuje się nad aktem percepcji, to wówczas obiekt odniesienia jest dany jako faktyczny (a nie na przykład minione indywiduum realne). To samo dotyczy charakteru noematycznego wartościowości. Zarówno dziecku jak i „zoofilowi” zwierzak może być dany w akcie referencji poprzez swoją wartość; zarówno dziecko jak i „zoofil” są w stanie płakać po śmierci swojego Mruczka pod kołami samochodu. Tym co różnicuje dziecięcy akt referencji do swojego, ukochanego zwierzaka od zoofilskiego aktu referencji do tego samego indywiduum jest tło referencjalne i skorelowany z nim nastrój noetyczny.

2.1. Ponieważ akt seksualny jest w jakiś sposób aktem komunikacji, więc „zoofil”, odnosząc się w akcie referencji w trakcie kopulacji do swojego zwierzęcego partnera, traktuje  go jako byt osobowy, z którym podejmuje interakcję komunikacyjną. „Zoofil”, jest w takich sytuacjach otwarty na porozumiewanie się niewerbalne. Ujmowanie zwierząt na personalnym tle referencji nie jest czymś osobliwym jedynie dla „zoofilów”. Większość dzieci, traktuje osobowo swoje zwierzątka domowe (koty, chomiki, żółwie, itd.). Hodowca, który raz w tygodniu, wysyła swoje świnie do rzeźni; czy w końcu zwykły człowiek, który  zabija karpia, na ogół nie traktują tych zwierząt personalnie. Można sobie wyobrazić podmiot,  którego każdy akt referencji realizuje się na personalnym tle referencji. Taki podmiot będzie nastawiony wówczas na komunikację (ogólniej: na interakcję) ze wszystkimi obiektami, do których się odnosi w swoim doświadczeniu; dla takiego podmiotu rozmowy z kamieniami, drzewami, budynkami, meblami, samochodami, biedronkami, a nawet garściami piachu będą stanowić normę sytuacyjną jego codzienności komunikacyjnej.[1] Skłonność do realizacji aktów referencji na tle personalnym może więc przejawiać się globalnie lub lokalnie.  W wypadku osób o niezwykłej (chyba: dewiacyjnej) wrażliwości ekologicznej ta skłonność przejawia się permanentnie w aktach referencji. Postawę wegetariańską można by tłumaczyć jako determinowaną skłonnością do  „personalizacji” wszystkich zwierząt (stąd dla „autentycznych” wegetarianów – takich, którzy fizjologicznie reagują, np. wymiotami,  na rozmaite fakty spożywania produktów mięsnych -  spożywanie mięsa jawi się jako kanibalizm, zachowanie, którego celem jest spożycie osoby).  Wydaje się, że „zoofile”, podobnie jak wegetarianie, posiadają skłonność do aktywowania personalnego tła referencji w aktach referencji częściej, niż podmioty nie ujawniające w swoich zachowaniach rozmaitych parafilii.

Samo personalne nacechowanie (personalizacja) tła referencji w aktach referencji nie stanowi wystarczającego warunku aktywowania się gotowości podmiotu ludzkiego do aktu zoofilii. To, że dany podmiot odnosi się do zwierzęcia na tle personalnym, nie jest jeszcze oznaką postawy zoofilskiej. Nie mniej jednak w aktach zoofilii dokonuje się antropomorfizacji  zwierzęcego partnera stosunku seksualnego.[2] Akty referencji posiadają charakter komunikacyjny, a nie tylko semantyczny. Co więcej, mają one charakter heterokomunikacyjny.[3]

W aktach zoofilii z pewnością referencja do zwierzęcia dokonuje się także na tle witalnym. Przedmiot referencji jest lokalizowany w regionie ontycznym obiektów ożywionych. Z pewnością w analizowanych aktach natężenie tego witalnego tła jest bardzo wysokie, jak w każdym akcie realizującym popęd seksualny czy też potrzeby libidialne (na przykład: potrzebę orgazmu). Wydaje się jednak, że fuzja dwóch teł referencjalnych: personalnego oraz  witalnego, nie stanowi wystarczającego warunku do realizacji aktu zoofilii. Ostatecznie  typowe akty referencji, w których referentami są zwierzęta, zawsze realizują się na witalnym tle referencjalnym; spotykając szczura w piwnicy czy obserwując wróbla na dachu posiadamy przytomność jego witalnej natury. Co więcej, rozpacz dziecka po śmierci ulubionego zwierzęcia świadczy o tym, że jego akty odniesienia do tego zwierzęcia realizowały się na tle witalnym o wysokim natężeniu. Wydaje się, że również w aktach przejmującej tęsknoty za zwierzęciem mamy do czynienia z realizacją aktów referencji na witalnym tle o wysokim natężeniu.

Akty zoofilii, które nie ujawniają  masturbacyjnego charakteru, rozgrywają się również na numinotycznym tle referencjalnym.  Numinotyzacja jest nacechowywaniem otoczenia rozmaitymi, tajemniczymi siłami. Ujmowany na tle numinotycznym w aktach referencji obiekt jest odczuwany jako obdarzony tajemniczą mocą, siłą działającą w sposób nieprzewidywalny, nieoczekiwany. Kiedy przypisujemy pewnym rzeczom jakąś moc sprawczą, to wówczas odnosimy się do nich na tle numinotycznym. Oczywiście, numinotyzacja otoczenia nie jest tym samym, co orzekanie własności numinotycznych o obiektach.[4] W aktach zoofilii wydaje się, że zachodzi odniesienie się „zoofila”  do swojego partnera właśnie na tle numinotycznym. Jeśli tak, to „zoofil” kopulując zwierzę, odczuwa jakąś siłę, moc tego zwierzęcia. A ponieważ tło numinotyczne nakłada się z tłem witalnym w akcie zoofilii, to kopulowane zwierzę będzie odczuwane przez zoofila jako obdarzone tajemną siłą, mocą witalną (życia). Z uwagi na fuzję tych teł z tłem personalnym, witalna, tajemna moc zwierzęcia będzie również odczuwana przez zoofila jako osobowa, a więc – jako moc obdarzająca zwierzę dyspozycją do komunikowania się z  zoofilem.

Wydaje się, że w akcie referencji do zwierzęcia podczas aktu zoofilii dochodzi również do aktywacji tła dominacji nad światem. Obiekt, do którego podmiot odnosi się na takim tle, jest implicytnie konceptualizowany jako nadający się do manipulowania, jako dający się kontrolować przez podmiot dokonujący czynności referencji. Na przykład, lalka w ręku dziecka  jest obiektem, do którego odnosi się ono podczas zabawy na takim właśnie tle dominacji. Dziecko posiada nad swoją lalką taką władzę, że może jej nadać rozmaite role: czarownicy, księżniczki czy w końcu Sierotki Marysi. Dziecko nie uświadamia sobie podczas zabawy, że posiada nad swoją lalką nieograniczoną władzę, że dominuje nad nią. Wydaje się więc, że w aktach zoofilii  zwierzę jest obiektem czynności referencjalnych  w taki sposób, że zoofil traktuje je jako niemal całkowicie podatne na jego kontrolę, jako obiekt jego dowolnych czynności  manipulowania nim, jako obiekt podporządkowany mu.[5]

Podsumowując, czynności referencjalne do zwierzęcia realizowane przez podmiot podczas aktów zoofilii rozgrywają się więc na następujących tłach referencjalnych:  personalnym, witalnym, numinotycznym oraz dominacji nad światem. W akcie zoofilii mamy więc do czynienia z fuzją wymienionych teł. Zwierzę jest traktowane jako osoba będąca podmiotem interakcji komunikacyjnych, przejawiająca życie (a więc podatna na odczucia, np. bólu), obdarzona mocą i siłą tajemną, nad którą zoofil posiada władzę, kontrolę i umiejętności manipulowania nią. Łatwo zauważyć, że im natężenie tła numinotycznego jest silniejsze, tym natężenie tła dominacji nad światem musi być również silniejsze. Akt zoofilii jawi się jako akt kompensujący doświadczenie numinotycznej mocy i siły w  polu codzienności zoofila. Ta kompensacja nie musi mieć charakteru redukującego natężenie numinotyczności w świecie życia (lebenswelt) „zoofila”. Kompensacja może mieć charakter praktyki performatywnej ustanawiającej numinotyczność samego zoofila. Poprzez kontakt płciowy, moc numinotyczna zwierzęcia dziedziczy się na zoofila w wyniku jego aktu performatywnego.

2.2. Tła referencjalne są skorelowane z określonymi nastrojami noetycznymi. Zatem tłu referencjalnemu, które jest fuzją teł: personalnego, witalnego, numinotycznego i dominacji nad światem, odpowiada określony nastrój, który jest fuzją nastrojów noetycznych skorelowanych z poszczególnymi tłami.

Tłu personalnemu odpowiada nastrój otwartości na komunikację; poczucie czy też doznanie tego, że można z kimś rozmawiać, do kogoś mówić i uzyskać od respondenta odpowiedź na swoje czynności komunikacji. Kiedy stoimy w kolejce w sklepie wśród ludzi, doznajemy wówczas szczególnego nastroju przejawiającego się w  poczuciu tego, że można „się odezwać i że będzie się usłyszanym”; w takich sytuacjach przyjmujemy nieświadomie postawę ostrożności wobec naszych własnych zachowań; czujemy się zawsze jakoś skrępowani (choćby w taki, dla przykładu,  sposób, że nie mamy śmiałości na głośny, hałaśliwy śpiew).  Robinson Cruzoe   być może  utracił ów nastrój otwartości na komunikację, kiedy znalazł się na bezludnej wyspie. Długotrwałe przeżywanie braku tego nastroju być może przekształca się w dotkliwie doskwierające poczucie samotności. Stąd pasterz owiec, aby skompensować swoje poczucie samotności  personalizuje swoje owce  w celu aktywacji we własnym umyśle owego nastroju otwartości na komunikację. Nie zawsze personalizacja zwierząt lub rzeczy ma charakter kompensacyjny. Niekoniecznie jest tak, że ludzie, którzy rozmawiają z obrazem Matki Boskiej lub krucyfiksem, kompensują swoje poczucie samotności komunikacyjnej. Nastrój otwartości na komunikację generuje nasze zachowania komunikacyjne - zarówno czynności językowe jak i zachowania, w których aspekt prozodyczności ujawnia się w znikomy sposób.

Nastrój noetyczny skorelowany z witalnym tłem referencjalnym można określić jako otwartość na życie. Kiedy prowadzimy samochód niekiedy posiadamy odruch omijania żab lub ślimaków  wędrujących wiosenną porą po rozgrzanym asfalcie. Zwykle nie depczemy po pełzających dżdżownicach w trakcie relaksacyjnego spaceru po lesie w upalny poranek. Tego typu zachowania nie stanowią odruchów bezwarunkowych w sensie Pawłowa; jednakże przejawiają się one na ogół jako zachowania towarzyszące naszym czynnościom intencjonalnym realizowanym w rozmaitych sytuacjach komunikacyjnych. Mogę rozważać problemy monadologii Leibniza i jednocześnie zważać na istoty żywe wokół mnie. Nastrój otwartości na życie może przejawiać różne stopnie natężenia. Jest mi o wiele łatwiej oskubać różę z liści, niźli muchę czy pszczołę ze skrzydełek.  W przypadku rozłupywania kamieni nie mam żadnych skrupułów. Potknięcie się o kamień nie wywołuje we mnie odruchu intencjonalnego, na mocy którego zastanawiam się czy kamieniowi nie poczyniłem krzywdy. Natomiast potknięcie się o jeża wzbudza w nas  intencjonalny odruch troski o to, czy nie zraniłem go (nawet w sytuacji kiedy jeż mnie zranił przypadkowo). To, że karcimy dzieci w lesie, kiedy one  łamią wiosenne, młode pędy drzew, również wskazuje na ów nastrój otwartości na życie, który w takich sytuacjach przejawia znaczny stopień swojego natężenia. Wydaje się, że maksymalne natężenie tego nastroju manifestuje się w stanach orgazmicznych. W  ekstazach seksualnych partnerzy wzajemnie przeżywają przytomność tego, że żyją, że nie są martwi.  Natężenie tej przytomności szczególnie uwidacznia się wtedy,  kiedy w sytuacji orgazmu jeden z partnerów umiera na skutek zawału serca (scena z filmu Almodovara). Maksymalne natężenie otwartości na życie w sposób kaskadowy topnieje do zera i następnie, równie dynamicznie, transformuje się w nastrój trwogi (skorelowany z tłem referencjalnym nicości, zanikania czy też umierania).   Pamięć o takich sytuacjach zwykle blokuje nasze zdolności do przeżywania stanów orgazmicznych.  Nastrój otwartości na życie przede  wszystkim blokuje – mniej lub bardziej skutecznie - pewne nasze zachowania; w szczególności – zachowania destrukcyjne czyli czynności niszczenia otaczających nas obiektów. Trudno jest nam dokonać aktu eutanazji wobec osoby zdrowej, która uroiła sobie, iż jest śmiertelnie chora. Kiedy codziennie rano  wychodzimy na łąkę po świeżą trawę dla hodowanego w gospodarstwie domowym królika, nie łatwo jest nam później zabić królika i zjeść go, świetnie przyprawionego ziołami prowansalskimi, w czasie rodzinnej uroczystości.  Nastrój otwartości na życie o maksymalnym natężeniu z pewnością pobudza nasze standardowe zachowania seksualne – nie tylko kopulacyjne, ale również takie, jak: dotykanie ciała osoby żywej[6], skracanie dystansu przestrzennego czy w końcu sygnalizowanie gotowości seksualnej poprzez uśmiech, spojrzenie, sposób poruszania się i inne gesty.[7]

Z numinotycznym tłem referencjalnym skorelowany jest pewien szczególny nastrój, który można określić jako   poczucie przynależności do numinotyzowanego tła referencjalnego. Nastroje numinotyczne zostały odkryte przez fenomenologów religii. Wskazują oni na ambiwalencję tego nastroju. Z jednej strony nastrój numinotyczny wzbudza w nas grozę oraz lęki, ale także – z drugiej strony – poczucie oczarowania czy fascynację. Obiekt, do którego odnosimy się w poczuciu jego jakiejś szczególnej siły, mocy czy w końcu  jakiejś jego energii, wzbudza w nas nastrojowe stany submisyjne o rozmaitych natężeniach. Wszelkiego rodzaju nastroje uzależnienia się od czegoś są skorelowane właśnie z numinotycznymi tłami referencjalnymi.   Istotą nastroju uzależnienia się od czegoś jest  poczucie wewnętrznego przymusu „bycia we władzy przedmiotu, sytuacji czy zachowania uzależniającego”. Możemy być uzależnieni od własnych stanów nastrojowych, od przedmiotów, od osób oraz od własnych zachowań. Nastroje numinotyczne ujawniają się w różnych sytuacjach. Dzieci zwykle uzależnione są od swoich rodziców; brak obecności rodzica wywołuje w dziecku bardzo silne nastroje tęsknoty, często mające charakter traumy. Potrafimy również być uzależnieni od kontaktu z własnymi zwierzętami domowymi. Kiedy jeden z kochanków odchodzi, niekiedy drugi przeżywa przerażającą za nim tęsknotę; życie bez jego stabilnej obecności wydaje się być dla niego puste, bezsensowne (niekiedy taką etiologię posiadają zachowania samobójcze ludzi). Podobnie, nastroje numinotyczne ujawniają się w sytuacjach alkoholików poszukujących trunków. Czynny alkoholik niemal każdego dnia żyje w ukrytej gotowości do spożycia alkoholu w dowolnej formie. Jego gotowość do alkoholowej konsumpcji zwykle nie jest przez niego uświadamiana; podobnie jak permanentna gotowość dziecka do „spotkania mamy czy taty”. Wymienione przykłady nie egzemplifikują twierdzenia, że nastroje numinotyczne konstytuują jednolity typ. Wydaje się, że wszystkie nastroje numinotyczne o różnym natężeniu można zredukować do kategorii uzależnienia się od pewnego typu nastroju. I tak kiedy dziecko jest uzależnione od obecności rodziców, to znaczy to, że jest ono uzależnione od swojego nastroju otwartości na komunikację. Jeśli rodzice nie są ujmowani przez swoje dzieci na numinotycznym tle referencjalnym, to wówczas takie sytuacje można diagnozować jako manifestujące chłód, wyobcowanie się dziecka w jego postawie do rodzica. Uzależnienie się od alkoholu da się zredukować do uzależnienia się od stanu  (nastroju)  „rozluźnienia, wyluzowania”. Można być również uzależnionym  w rozmaitych stopniach od nastroju otwartości na życie. Wydaje się, że dobrym przykładem tego typu uzależnienia jest nałóg seksu. Ponieważ „zoofil” jest we władaniu zwierzęcia dzięki jego numinosum, wydaje się, że  nastrój numinotyczny skorelowany z numinotycznym tłem referencjalnym towarzyszącym aktom odniesienia się do zwierzęcia jest stanem uzależnienia się od nastroju otwartości na życie o bardzo wysokim natężeniu. Innymi słowy, akty zoofilii indukują stan uzależnienia od nastroju otwartości na życie o wysokim (maksymalnym) natężeniu.

Tło referencjalne dominacji nad światem jest skorelowane z noetycznym nastrojem poczucia własnej siły, mocy, czy też władzy. Wydaje się, że Nietzsche  w swojej koncepcji nadczłowieka pragnął ukazać właśnie taki nastrój. Nadczłowiek permanentnie posiada poczucie absolutnego panowania nad światem. Z pewnością w życiu codziennym  nietrudno jest znaleźć przykłady ujawniania się takiego nastroju w umysłach wielu ludzi. Zachowywanie się  władców (polityków) w taki sposób, „że wszystko wolno”,  wskazuje na to, że niemal permanentnie znajdują się w takim nastroju poczucia  własnych mocy i sił. Bohater kreskówki Johny Bravo jest niemal wzorcowym przykładem osobnika znajdującego się zawsze  w nastroju poczucia własnej mocy. Tak zwana pewność siebie w wielu sytuacjach również jest manifestacją przeżywania omawianego typu nastroju. Dyrektor molestujący seksualnie swoje sekretarki również ujawnia nastrój poczucia swojej „nieograniczonej władzy”. Wydaje się, że nastrój numinotyczny „zoofila” uaktywniony w trakcie aktu sodomii jest jeszcze dodatkowo stanem uzależnienia się od właśnie tego nastroju poczucia własnej siły, mocy i władzy.  Nastrój poczucia własnej mocy w akcie zoofilii będzie kompensował nastrój numinotycznego uzależnienia od zwierzęcia, a w konsekwencji – uzależnienia od nastroju otwartości na życie.

2.3. Zaproponować można hipotetyczny model funkcjonowania mechanizmu referencjalnego podczas zoofilskiej ekstazy. Na podstawie skonstruowanego modelu można zaprojektować rozmaite rodzaje semantycznej psychoterapii leczącej z zoofilii.

Podmiot  Z („zoofil” ) realizuje akt referencji do swojego ulubionego zwierzęcia S (na przykład: suki owczarka podhalańskiego). W tym akcie referencji Z dokonuje rozmaitych konceptualizacji obiektu S. Może zwracać uwagę na wielkość obiektu, wartości estetyczne (takie jak: czystość, szczere spojrzenie, błysk sierści, itd. ), przywiązanie do pana, wartość inteligencji psiej. Ten akt referencji rozgrywa się na referencjalnym tle personalnym. Zatem podmiot Z personalizuje suczkę S; posiada poczucie jej osobowego statusu; że jest to obiekt, który z podmiotem Z jest w stanie komunikować się (odwzajemniać się rozmaitymi reakcjami). Nastrój otwartości na komunikację indukowany przez personalne tło referencji wyzwala w „zoofilu” Z gotowość do komunikowania się z suczką S. Na personalne tło referencjalne nakłada się również tło witalne. Suczka S jest ujmowana  przez „zoofila” na tle witalnym o maksymalnym natężeniu, które indukuje w umyśle Z nastrój otwartości na życie o maksymalnym natężeniu. Ten nastrój wzbudza w „zoofilu” Z gotowość do realizacji instynktu seksualnego. Ponieważ na tło personalne i witalne dodatkowo nakłada się numinotyczne tło referencjalne, suczka jest doznawana numinotycznie (doznanie to nie musi być uświadamiane ) przez „zoofila”, czyli kontakt z nią realizuje uzależnienie się zoofila od nastroju (o maksymalnym natężeniu) otwartości na witalność, co prawdopodobnie wyzwala czynności seksualne „zoofila” wobec S. Tło referencjalne dominacji nad światem wyzwala w umyśle Z aktywność referencyjną wobec suczki S, która wyzwala zachowania manipulacyjne „zoofila” wobec S, kompensujące „numinotyczną moc, siłę, energię” odczuwaną ze strony suczki S przez Z.

Przedstawiony wyżej teoretyczny opis ma egzemplifikować hipotetyczny model mechanizmów semantycznych uwikłanych w akty zoofilii. Czy model ten da się zweryfikować na gruncie medycznych badań empirycznych? I czy przedstawiony model jest falsyfikowalny na gruncie takich badań?

Badania medyczne wykazały, że wiele stanów nastrojowych skorelowanych jest z obecnością  w określonym stężeniu pewnych substancji w określonych miejscach w ludzkim organizmie, na przykład: dopaminy w przestrzeniach miedzy neuronami czy oksytocyny w podwzgórzu. Wytwarzanie przez podwzgórze oksytocyny skorelowane jest  ze stanami orgazmicznymi, które można interpretować jako egzemplifikacje nastroju otwartości na życie aktywowanego w maksymalnym natężeniu. Ponadto, w psychiatrii wykazano, że spożywanie rozmaitych środków farmakologicznych (między innymi narkotyków) wpływa na doznawanie przez ich konsumentów przedziwnych stanów transowych .

Jeśli więc udałoby się wykryć prawa korelacji pomiędzy aktywowaniem się określonych teł referencjalnych oraz korespondujących nastrojów noetycznych ze zjawiskami wytwarzania przez organizm określonych związków chemicznych i ich pojawiania się w określonych przestrzeniach neuronalnych lub międzyneuronalnych, to wówczas zaprezentowana koncepcja przejawiałaby  w sposób standardowy swoją podatność na falsyfikację. Wystarczyłoby wówczas poddać „zoofila” określonemu badaniu medycznemu na obecność określonych związków chemicznych w jego organizmie podczas aktu zoofilii. Oczywiście, na obecnym poziomie rozwoju chemii neuronalnej nie można mówić o falsyfikowalności  zaprezentowanej koncepcji. Za mało wiemy o „chemii nastrojów”. Nie wiemy na przykład tego  czy nastrój otwartości komunikacyjnej, a więc tym samym ujmowanie ludzi na personalnym tle referencjalnym koreluje się z wytwarzaniem przez organizm feromonów. W wypadku zwierząt zakłada się, że właśnie recepcja odpowiednich feromonów jest odpowiedzialna za stany „wyczuwania na odległość” przedstawicieli własnego gatunku. (szczególnie w wypadku owadów).

Być może jest tak, że wszelkie nasze nastroje noetyczne posiadają swoje korelaty w postaci precyzyjnie określonych procesów chemicznych. Wówczas gdyby zaprezentowana analiza zoofilii była empirycznie zweryfikowana, można by nawet na jej podstawie obmyślać farmakologiczne techniki leczenia ludzi z tego rodzaju parafilii.

Zakończenie

Zakładając, że zaprezentowana analiza zoofilii jest poprawna, można pokusić się o naszkicowanie koncepcji psychoterapii celującej w eliminację zachowań zoofilskich wśród  osób przejawiających je.   Taka psychoterapia musiałaby stanowić proces komunikacyjny dezaktywujący w umyśle „zoofila” określone tła referencjalne, na gruncie których realizuje on swoje akty referencji do zwierząt. W wyniku takiej psychoterapii należałoby wyeliminować zdolność „zoofila” do odnoszenia się do zwierząt na tłach: personalnym, witalnym, numinotycznym i dominacji nad światem. Dla przykładu, dewitalizacja tła referencjalnego w odnoszeniu się do zwierząt jest chyba warunkiem sprawnego wykonywania pracy rzeźnika. Denuminotyzacja tła w aktach referencji do zwierząt ma miejsce wtedy, gdy zwierzęta są instrumentalizowane, czyli traktowane jako zespoły ról lub funkcji społecznych czy też gospodarczych (psy służą do pilnowania owiec albo lisy hoduje się na skóry).

Wydaje się, że naszkicowana analiza zjawiska zoofilii posiada właśnie wartość pragmatyczną w tym sensie, że na jej podstawie można konstruować rozmaite modele psychoterapii dla „zoofilów”. Gdyby takie modele okazały się w wysokim stopniu skuteczne, to uzyskalibyśmy potwierdzenie eksperymentalne naszkicowanej koncepcji.


[1] W psychiatrii nie odnotowano dotychczas takiego przypadku klinicznego.

[2] Kępiński zwraca uwagę na fakt, że niekiedy zwierzęta są traktowane instrumentalnie, a więc jako narzędzia praktyk masturbacyjnych. Zwraca również uwagę na fakt, iż „Sodomia zdarza się najczęściej u osób przebywających w stałym kontakcie ze zwierzętami (np. u pasterzy). Osoby te ze względu na długotrwały brak kontaktu z partnerami płci przeciwnej lub z powodu trudności nawiązania z nimi kontaktu /.../ czują się bezpieczniej wśród swych zwierząt” (Zob. Kępiński A., Z psychopatologii życia seksualnego, Wydawnictwo Literackie: Kraków 2003, s.78).

[3] Referencja komunikacyjna jest czynnością odnoszenia się do odbiorcy komunikatu, podczas gdy referencja semantyczna jest odnoszeniem się do przedmiotu za pomocą wypowiedzi językowych. Jeśli mówimy o czymś, to wykonujemy akt referencji semantycznej i jeśli dodatkowo mówimy do kogoś, to równocześnie wykonujemy akt referencji komunikacyjnej. Możemy mówić do drugiej osoby (referencja heterokomunikacyjna), możemy mówić do siebie (autoreferencja komunikacyjna), a także możemy mówić do audytorium (audytoryjna referencja komunikacyjna). W codzienności komunikacyjnej człowieka przeważają akty autoreferencji komunikacyjnej; zwykle mówimy do siebie.

[4] Eliade określa tło numinotyczne jako mana; choć w jego koncepcji mana stanowi siłę, moc, poprzez którą manifestuje się sacrum. Eliade zwraca uwagę, że mana nie jest powszechnym składnikiem religii. Ujmowanie czegoś jako mana wymaga personalizacji tego czegoś („niesłuszne byłoby uważać mana za siłę nieosobową” zob.  Eliade M., Traktat o historii religii, przekład: J.W. Kowalski, Wydawnictwo KR: Warszawa 2000, s. 36-40). Tło numinotyczne nie musi mieć charakteru sacrum. Wydaje się, że sacrum stanowi odmienne tło referencji. Oba tła mogą się nakładać w aktach referencji – np. kiedy egzorcysta w trakcie wypędzania Szatana z duszy patrzy na krucyfiks.

[5] Kępiński zauważa, że w aktach zoofilii zwykle zwierzę jest traktowane jako podporządkowane zoofilowi: „Wybrane do tej roli zwierzę jest bliższe i łatwiej dostępne w zbliżeniu seksualnym niż ktokolwiek z ludzi, poza tym łatwiej podporządkować je swojej woli, tj. zachować typową dla autoerotycznego okresu postawę <<nad>>” ( tamże, s.78)

[6] Warto zwrócić uwagę, że podczas ceremonii pogrzebowych niektóre osoby przeżywają opór przed pożegnalnym dotknięciem ciała nieboszczyka. Akty referencji do nieboszczyka zwykle nie realizują się na tle witalnym.

[7] Zdarzają się morderstwa podczas aktów kopulacyjnych. Czy w takich sytuacjach morderca, mimo iż znajduje się w stanie orgazmicznym, nie  przejawia nastroju otwartości na życie? Otóż, trzeba odróżnić dwie sytuacje. Niektórzy seryjni mordercy mordują swoje ofiary dla celów nekrofilii. Wówczas odnoszą się oni do swoich ofiar raczej na tle referencjalnym nicości (śmierci). Inni zaś mordują swoje ofiary po dokonaniu gwałtu kopulacyjnego. Wówczas mamy raczej do czynienia z sytuacją dynamicznej  transformacji nastroju otwartości na życie na nastrój panowania nad otaczającym światem lub na nastrój lęku.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122