niedziela, 24 kwietnia 2016

Jak odbetonować scenę polityczną?

Tekst z 28.08.2012 roku

W normalnym, demokratycznym państwie takie afery, jak:  hazardowa, taśmowa, ojcowsko-synowska, Amber Gold, wywołują upadki rządów. W Polsce jest inaczej, gdyż nasi krajanie są  „z kosmosu”. Czy scenę polityczną da się „odbetonować”?  Najpierw musimy ponownie  nauczyć się czytania i pisania, a następnie zmienić swoją postawę wobec wariactwa. Wszystkim psychiatrom politycznym trzeba powiedzieć: dziękujemy. Na koniec, pozostaje praca u podstaw – zarażanie kosmitów wirusem czytania.

W normalnym, demokratycznym państwie takie afery, jak:  hazardowa, taśmowa, ojcowsko-synowska, Amber Gold, wywołują upadki rządów nawet wówczas, gdy sytuacja gospodarcza nie zwiastuje nadchodzących, czarnych chmur. W Polsce jest inaczej. Wyceny akcji na giełdzie w Warszawie pikują w dół; spółki budowlane bankrutują; niektóre fundusze inwestycyjne tracą płynność; fundusze emerytalne nie dają  satysfakcjonującego zwrotu z kapitału emerytalnego; ekonomiści „kasandrycznie przepowiadają”, iż nadchodzą ciężkie czasy; opozycja nawołuje Tuska do podania się do dymisji; kandydat na przyszłego premiera jest już wybrany (prof. Kleiber); media coraz częściej publikują wypowiedzi autorytetów (filozofów), którzy wyrażają zniechęcenie do rządów Platformy ( Agata Bielik-Robson, Jan Hartman) – na tym tle sondaże pokazują liczby wskazujące, że obecna partia rządząca wygrałaby wybory, mimo wylewanych na nią  kubłów brudnej wody.

Patrząc na nasz kraj z punktu widzenia rozmaitych socjologicznych i teorio-komunikacyjnych koncepcji, powinniśmy stwierdzić, że nasi krajanie są  „z kosmosu”; stanowią  naukową fluktuację.  Polacy nie są ludźmi, gdyż żaden reprezentant Homo Sapiens nie byłby w stanie tak profesjonalnie zabetonować sceny politycznej!!!   Wyjaśnienie tego fenomenu  musi więc być równie kosmiczne, jak kosmiczny jest elektorat kosmitów.

Każdy sondaż wyborczy stanowi symulację wyborów. Respondent zapytany o swoje preferencje polityczne, odpowiada udając, że wrzuca kartę do głosowania do urny. Wpływ na naszą decyzję wyborczą,  nawet na tę symulowaną,  mają następujące determinanty:  (a) akceptacja partii, jej programu oraz bohaterów politycznych; (b) lęk przed zwycięstwem partii nieznanej. Pierwszy czynnik motywuje nas do pozytywnego oraz konstruktywnego afirmowania wybieranej partii. Ten aspekt zjawiska wyborczego jest dla wygranych wyborców radosny i przyjemny, gdyż   niesie nadzieję  „na lepsze jutro”, na przykład -  na zakup szklarni (jak w starym skeczu Zenona Laskowika) lub na wzięcie legalnego, gejowskiego ślubu. Drugi czynnik działa inaczej. Straszy!!!! Głosujemy na daną partię   - choć jej nie lubimy, choć uważamy, że jest siedliskiem złodziei, lumpeninteligentów i kobiet „kręcących oraz <<robiących>>  lody” –  zgodnie ze starym,  politycznym powiedzeniem: lepsza kurew (jako polityka) znana, niż nieznana. Ten lękowy czynnik wyborczy przestrzega nas przed wybraniem nowości politycznej; nowa panienka na osiedlowym  dołku może zawsze wywołać „pandemię francy”. Dlatego wolimy podstarzałą, pomarszczoną, zniszczoną, z nadwagą, dobrze znaną nam Luśkę-Kosmitkę,  ćmę barową.

Posługując się metaforą zaczerpniętą z fizyki, można nasze decyzje wyborcze tłumaczyć tak oto: Są dwa wektory nastroju politycznego: jeden wektor wskazuje na konstruktywny optymizm (wówczas pragniemy zmian na lepsze), zaś drugi – na lękowy pesymizm (wówczas pragniemy utrzymania status quo). Decyzja wyborcza jest wypadkową tych dwóch wektorów nastroju politycznego: optymizmu względem przyszłości i lęku przed nowością. W normalnych, demokratycznych krajach obie siły nastrojów, które motywują nas do politycznego działania,   są zrównoważone, a nawet w niektórych wypadkach siła optymizmu przeważa nad siłą lękowego pesymizmu.  Oznacza to, że w takich standardowych, nie-kosmicznych sytuacjach wyborczych, elektorat wrzucając swoje  głosy do urn, kieruje się programami partii, ewaluacjami bohaterów politycznych (pod różnymi względami) czy w końcu oceną ich dotychczasowych wyników rządzenia. Jeśli partia nie sprawdza się, jej politycy wikłają się w afery (finansowe, seksualne czy kryminalne), elektorat mówi: Panom już dziękujemy i do stołu  zaprasza nową ekipę ministrów. Dominacja determinanty optymistycznej nad lękowo-pesymistyczną na scenie powoduje to, że gra polityczna jest labilna, kreatywna i  z niespodziankami. Aktorzy ze słabą dykcją otrzymują gwizdy; są wytupywani. Ci zaś, którzy jako tako są w stanie nauczyć się roli, muszą pomiędzy sobą konkurować o względy publiczności – w recytacjach, w fikołkach i szpagatach czy też w operowych ariach. Aplauz otrzymują ci, którzy trafiają w gusta i poczucie smaku audytorium politycznego. Dlatego też zawsze możliwe są niespodzianki, gdyż gust oraz smak są subiektywne i zmienne.

Gabinet Tuska nie nauczył się swojej roli w teatrze politycznym; ministrowie kaleczą wymowę, a ich wygibasy na scenie przypominają brzuchatych, „naprutych winem” satyrów (oczywiście nie tych, którzy według znanej artystki są autorami Biblii). Choć nasza publiczność nie bije im braw, to jednak spogląda na spektakl. Zasypia  natomiast wówczas,  kiedy jakiś inny aktor próbuje wystawić jakąś nową sztukę. Często gwiżdże, bojąc się nowej sztuki.  Krajową sceną polityczną rządzi pesymistyczno-lękowa determinanta decyzji wyborczych.

Dlaczego obywatele naszego kraju kierują się przy demokratycznym  wyborze swojego parlamentu czynnikiem wyboru mniejszego zła? Jest to poważne pytanie i udzielenie na nie odpowiedzi wymaga analizy rynku idei. Wektor optymistycznego  nastroju politycznego oddziałuje tylko wówczas, gdy rozwijane są tekstowe nośniki naszych myśli. Widz spoglądający na polityczny teatr, aby móc  przetwarzać polityczne idee w swojej głowie, musi w pierwszym rzędzie być nastawiony na odbiór politycznej narracji. Zastanawiamy się nad naszymi preferencjami wyborczymi pod warunkiem, że porównujemy programy  partii i wypowiedzi aktorów  politycznych. Wymaga to jednak umiejętności czytania i słuchania. W Polsce niestety wskaźnik funkcjonalnego analfabetyzmu jest porażający; większość elektoratu nie jest w stanie przeczytać nieco trudniejszego tekstu, na przykład,  na temat wolności i nepotyzmu. To zaś  prowadzi do uruchomienia „nadzwyczaj kosmicznych” mechanizmów selekcji i promocji politycznych aktorów w obrębie instytucji partyjnych. Skoro profesjonalni „producenci” tekstów politycznych (publicyści, intelektualiści, filozofowie, pisarze, mędrcy, itd.) są nieskuteczni (bo widzowie nie umieją czytać), to partiom potrzebni są na pierwszym planie sceny tacy politycy, którzy przede wszystkim „świetnie wypadają w radio i telewizji oraz na ambonach wiecowych w Częstochowie”,  którzy potrafią uścisnąć dłoń powodzianom, zatańczyć disco-polo czy  wziąć udział w zawodach strażackich. Są to aktorzy, którzy nie muszą wypowiadać żadnej trudnej językowo kwestii; oni w politykę grają inaczej - swoim językiem ciała i gadżetami (krucyfiksem, sztandarami, a nawet sztucznymi penisami). Liderami partii politycznych dlatego okazują się  ci politycy, którzy również, jak większość elektoratu,   nie umieją „płynnie przeczytać” ze zrozumieniem  trudniejszego tekstu. Wywołuje to kosmiczne efekty – w parlamencie głównie zasiadają kosmici.

Ponieważ nasze preferencje wyborcze są regulowane, przede wszystkim, przez zasadę mniejszego zła, elektorat wsłuchuje się w szczególny rodzaj mowy politycznej – w „diagnozy psychiatryczne”. Oczekujemy od mediów i innych polityków na wskazanie nam na szaleńców, opętanych, wariatów, klaunów, pajaców, „pedałów”, transwestytów i innych przykładów politycznej diagnozy psychiatrycznej. Przy czym każda nowa postać pojawiająca się na rynku politycznym jest niemal zawsze diagnozowana jako przypadek którejś z niebezpiecznych dewiacji  – Lepper (odchylenia seksualne) i Palikot (niedojrzały Stańczyk). W kościołach wskazuje się na takie odchylenia psychiczne, jak: liberalizm, ateizm, homoseksualizm.  W mediach lewicowych, za najpoważniejszą jednostkę patologiczną uważa się wyścig szczurów, zaś japiszon jest traktowany jako standardowy przykład odchylenia od normy społecznej. W Platformie mówi się o nacjonalistycznych, faszystowskich oszołomach ziejących nienawiścią do wolności słowa, a na  salonach racjonalistów – o  moherowej ciemnocie religijnej. Ksiądz Natanek wraz z Rydzykiem uprawiają zaś psychiatrię teologiczną. Efektem jest to, że wszyscy o wszystkich mówią: Wariat i zboczeniec.

Ponieważ wariaci rządzą wariatami, więc zanikająca potrzeba czytania i pisania traktatów polityczno-filozoficznych, kreuje polowania na wariatów. Kosmiczny elektorat przyzwyczaiwszy się familiarnie do znanych wariatów,  lękając się nieznanego wariactwa, sprawnie odstrzeliwuje - jak na Planecie Małp -  piszących i czytających ludzi.

Czy scenę polityczną da się „odbetonować”?  Najpierw musimy ponownie  nauczyć się czytania i pisania, a następnie zmienić swoją postawę wobec wariactwa. Wszystkim psychiatrom politycznym trzeba powiedzieć: dziękujemy. Następnie „pouczmy się”, poczytajmy najrozmaitsze traktaty i powieści pisane przez ludzi (Russell, Wittgenstein, Tarski, Woleński, Dawkins, Eco, Makuszyński, Gombrowicz, Miłosz, Twain) i na tym tle próbujmy ocenić mowę naszych rodzimych kosmitów. Na koniec, pozostaje praca u podstaw – zarażanie kosmitów wirusem czytania.  Będzie to jednak pewien rodzaj zoofilii, ale w dobrej wierze. „Odbetonowanie” sceny politycznej wymaga bowiem uczłowieczenia kosmitów.

Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)

http://www.facebook.com/pages/Fan-Klub-Krysztofiaka/397324376997122

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz