Tekst z 03.07.2012
2-go lipca odbyła się w Warszawie debata poświęcona, między innymi, łamaniu konstytucyjnie zagwarantowanych praw człowieka przez polskie sądy ferujące brutalne wyroki w sprawach karnych o tak zwane obrażanie uczuć religijnych. W sprawie przeciwko znanej artystce powołano się na ekspertyzy naukowców: księdza-teologa Dariusza Sztuka oraz profesorów: Tadeusza Zgółkę i Ewę Wipszycką-Bravo.
To, co najbardziej bulwersuje w tym wyborze ekspertów jest fakt powołania się przez Sąd na opinię teologa religii katolickiej, który jest przecież, ex definitione, funkcjonariuszem Kościoła w służbie upowszechniania katolickiej ideologii (jest wykładowcą w katolickiej szkole wyższej i aktywnie udziela rekolekcji; przy czym nie posiada żadnych znaczących publikacji w prestiżowych czasopismach naukowych). Bez wątpienia, Sąd sobie odważnie zakpił z zasady bezstronności. Przypomina to nazistowskie procesy o obrazę narodu i rasy aryjskiej, w których również powoływano się na autorytety świata nauki. Wszyscy wiemy, jakie były skutki tej praktyki.
Nie można również zrozumieć udziału w tym procesie przeciwko artystce, w charakterze eksperta, prof. Ewy Wipszyckiej-Bravo, specjalistki w zakresie historii starożytnej. Skoro proces dotyczył domniemanego przestępstwa obrażenia uczuć religijnych dwóch „funkcjonariuszy ideologicznych” (Koguta i Nowaka), to w jaki sposób opinia specjalisty, między innymi, w zakresie egiptologii może stanowić uzasadnienie wyroku? Dziwi fakt, że prof. Wipszycka-Bravo zdecydowała się wziąć udział w tym procesie skoro jej kompetencje profesjonalne wykluczają instytucjonalną legitymizację opinii i ocen w kwestii zachowań językowych jednostki (czy prof. Wipszycka-Bravo jest w stanie podać warunki fortunności dla aktu obrażania, obiecywania czy nawet stwierdzania?). Czy w tym wypadku nie mamy do czynienia z faktem świadczenia usługi, do której nie ma się tytułu? Bez wątpienia, odpowiedzialnym za ten stan rzeczy jest Sąd, który powołał w charakterze eksperta osobę, która nie posiada żadnego, instytucjonalnie legitymizowanego tytułu do bycia ekspertem w sprawie skutków perlokucyjnych wypowiedzi prasowej piosenkarki.
Rola prof. Zgółki w procesie Dody jest rzecz jasna uzasadniona; w końcu jest zawodowym językoznawcą o zainteresowaniach logiczno-metodologicznych. Sąd powołuje się na jego opinię, stwierdzając, iż sensem komunikacyjnym wypowiedzi piosenkarki była „prowokacja, irytowanie, obrażanie oraz bycie solą w oku”. Czy kategoria „bycia solą w oku” przynależy do jakichś naukowych parametrów lingwistycznych, służących ocenie perlokucyjnej wypowiedzi? Czy prof. Zgółka potrafi podać warunki fortunności dla takich illokucji, jak: obrażanie, prowokowanie czy irytowanie? Dotychczas w ramach teorii czynności językowych nie opracowano koncepcji obrażania, irytowania, lekceważenia czy też kpienia i wyśmiewania się z kogoś lub czegoś.
Zadaję sobie pytanie, czy Sąd skazałby Dodę, gdyby nie dysponował takimi „ekspertyzami”? Czy Sąd pozwoliłby sobie na ustanowienie wyroku, który sankcjonuje społecznie, na zasadzie precedensu, użycie środków przemocy w celu zwalczania przekonań niezgodnych z doktryną katolicką? Przypuszczam, że bez tych ekspertyz Doda zostałaby uniewinniona, zaś koszta sądowe musieliby pokryć panowie: Kogut i Nowak.
Jest skandalem to, że świat akademicki nie podjął mojego wezwania do dyskusji nad casusem instrumentalnego traktowania instytucji nauki dla celów karania osób protestujących przed klerykalizacją życia społecznego w naszym kraju. Doda bez wątpienia zlekceważyła sobie Biblię i katolików. Prof. Zgółka bez wątpienia zlekceważył sobie językoznawstwo. Sąd zaś zlekceważył sobie społeczeństwo, powołując na eksperta księdza, przedstawiciela religii, z której artystka się śmieje.
Prawo do lekceważenia osób, śmiania się z instytucji społecznych, wyśmiewania się z doktryn ideologicznych przynależy do podstawowych praw ludzkich. Nikt nikomu nie może nakazać czapkowania, mówienia „dzień dobry” czy całowania biskupa w rękę. Każdy ma prawo śmiać się z tego (jeśli ma ochotę), że inny klęczy przed innym. Śmieję się więc z tego, że prof. Zgółka i Sąd RP uklękli przed instytucją, która promuje Radio Maryja i koncepcję inteligentnego projektu.
W moim państwie, prof. Zgółka, prof. Wipszycka-Bravo oraz Sąd RP zostaliby skazani na dwa lata oglądania, po kilka razy dziennie, „Misia” Bareji. Może niniejszy list ośmieli innych profesorów do dyskusji nad „duchowym gwałtem” prof. Zgółki na niewinnej dziewczynie – artystce Dodzie J
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz