TEKST Z DNIA 08.09.2013 ROKU
WF stanowi z uwagi na kryterium nakładów finansowych drugi, pod względem wartości edukacyjnej, przedmiot nauczania w polskich szkołach powszechnych. Oznacza to, że na gruncie polityki edukacyjnej państwa polskiego wartość sprawności fizycznej obywateli jest wyżej ceniona, aniżeli wartości intelektualno-poznawcze. Postęp cywilizacyjny społeczeństwa nie jest jednak wynikiem „wyrzeźbionych bicepsów i siły pięści” wynalazców i naukowców. W tym świetle, polityka preferowania wartości sprawności fizycznej człowieka ponad wartości intelektualno-poznawcze jawi się jako manifestacja „kultury barbarzyństwa”.
We wrześniu każdego roku, przy okazji rozpoczęcia nauki po „wakacyjnej labie”, studenci, uczniowie i ich rodzice stawiają pytania dotyczące sensowności edukacji sportowej w polskim systemie edukacyjnym w zakresie, który przekracza ramy czasowe nauczania prawie wszystkich przedmiotów szkolnych z wyjątkiem języka polskiego. Dlaczego w polskich gimnazjach uczniowie są zmuszani do uczęszczania na lekcje wychowania fizycznego cztery razy w tygodniu, podczas gdy lekcji języka angielskiego mają trzy lub dwie tygodniowo? Dlaczego do uczęszczania na lekcje wychowania fizycznego zmusza się dorosłych studentów? Czy matematykowi, filozofowi, psychologowi potrzebne są umiejętności w zakresie „fikołków” w celu lepszego zrozumienia ich dziedzin studiowania?
Wysoki koszt lekcji wychowania fizycznego w polskim systemie edukacyjnym
Nakłady budżetowe na lekcje wychowania fizycznego w polskim systemie edukacyjnym przekraczają nakłady na łączną edukację w zakresie takich przedmiotów, jak: chemia, fizyka i biologia. Porównując rozkład czasowy edukacji w zakresie wychowania fizycznego z czasem przeznaczonym na nauczanie fizyki lub chemii, dojdziemy do wniosku, iż gimnazjalista ma cztery razy więcej godzin sportu w szkole niż lekcji fizyki albo chemii (podstawowych dyscyplin naukowych, których rozwój decyduje o poziomie cywilizacyjnym ludzkości). WF stanowi z uwagi na kryterium nakładów finansowych drugi, pod względem wartości edukacyjnej, przedmiot nauczania w polskich szkołach powszechnych. Oznacza to, że na gruncie polityki edukacyjnej państwa polskiego wartość sprawności fizycznej obywateli jest wyżej ceniona, aniżeli wartości intelektualno-poznawcze.
Postęp cywilizacyjny społeczeństwa nie jest jednak wynikiem „wyrzeźbionych bicepsów i siły pięści” wynalazców i naukowców. Technologie usprawniające nasze życie wymyślają ci, którzy w okresie swojej edukacji szkolnej wiele godzin, od poniedziałku do poniedziałku, poświęcali lekturze książek z fizyki, chemii lub biologii. W tym świetle, polityka preferowania wartości sprawności fizycznej człowieka ponad wartości intelektualno-poznawcze jawi się jako manifestacja „kultury barbarzyństwa”. Akceptacja przez polityków obecnej, wysokiej pozycji aksjologicznej wychowania fizycznego w polskim systemie edukacyjnym jest więc przejawem ich barbarzyńskiej mentalności.
Jakie jest uzasadnienie tej apoteozy sprawności fizycznej w podstawie programowej polskiej szkoły? Dlaczego obywatele naszego państwa mają opłacać ze swoich podatków praktykę ideologicznego preferowania takich wartości, jak: sprawność fizyczna (gibkość, wydolność, kondycja, itp. ), siła mięsni czy w końcu szczupła sylwetka? Pytania takie nabierają swojej wyrazistości szczególnie w obecnej sytuacji masowych redukcji nauczycieli w polskich szkołach. W głównej mierze zwalniani są z podstawówek i gimnazjów nauczyciele fizyki, chemii czy biologii, a nie wuefiści. Obecne redukcje na rynku pracy nauczycieli, nie tylko, że przybierają postać ich brutalnego i chamskiego traktowania, ale również stanowią instytucjonalną praktykę godzącą i niszczącą wartości cywilizacyjne. Fizycy, chemicy czy biologowie symbolicznie reprezentują w dyskursie publicznym sferę „cywilizacyjnego techne”, natomiast wuefiści są przedstawicielami „barbarzyńskiego kompleksu aksjologicznego”. W krwawych walkach gladiatorów w Colosseum w Rzymie nie uczestniczyli „zacni obywatele wiecznego miasta”, lecz – „barbarzyńcy uczęszczający na lekcje wychowania fizycznego w szkołach gladiatorów”. Rzym padł, bo lud wolał gapić się na wysportowanych osiłków, a nie na uczonych filozofów i poetów.
Historia pokazuje, że polityczny kult sprawności fizycznej, manifestujący się w praktykach preferowania edukacji sprawnościowo-zdrowotnej ponad edukację intelektualno-poznawczą, zwykle przybiera postać ideologii eugenicznej. W państwach faszystowskich, przed II Wojną Światową, w niemieckich, włoskich czy japońskich szkołach nauczano, obok miłości do ojczyzny, sprawności fizycznej. Uczęszczając na lekcje sztuk walki, biegów, skoków i pływania, przyszli esesmani lub kamikadze mieli być silni, odważni i gotowi do bezwarunkowego oddania życia za ojczyznę.
Ministerstwo Edukacji zaczęło już wcielać w życie projekt wychowania patriotycznego. Program polityczny Rządu Tuska zaczyna więc powoli upodabniać się do faszystowskiej wizji Jarosława Kaczyńskiego. Szkoła ma bowiem uczyć sprawności fizycznej, mocy w pięściach i kondycji wraz z postawą patriotyczną – oczywiście za pieniądze podatników.
Punkt widzenia lobby sportowego
Tak zwani eksperci od fikołków (trenerzy, działacze sportowi, sami sportowcy) powtarzają mantrę, iż dzięki lekcjom wychowania fizycznego w polskich szkołach, od zerówki po uniwersytet, społeczeństwo jest zdrowsze i w związku z tym społeczny koszt opieki zdrowotnej jest niższy. Taki sposób uzasadniania czterech godzin lekcji sportu w polskich szkołach jest bez wątpienia absurdalny.
Cztery godziny tygodniowo stanowi niespełna 4 % całkowitego, aktywnego czasu typowego dziecka w ciągu tygodnia. W żaden sposób, w takim wymiarze czasowym, jakiekolwiek ćwiczenia nie są w stanie obniżyć wskaźnika otyłości, podnieść parametry wydolności fizycznej czy w końcu usprawnić ucznia w jego gibkości i motoryce. Ta prawda jest oczywista dla wszystkich dziewcząt oraz młodych kobiet, które uprawiają jogging, uczęszczają na fitness czy na balkonie mocują się z rowerkiem, aby „zrzucić kilogramy ze swoich bioderek, ud i pośladków”.
Nasze zdrowie i sprawność zależą od stylu życia, który preferujemy. Nawet 10 godzin lekcji wychowania fizycznego nie pomoże otyłemu uczniowi, kiedy po śniadaniu w drodze do szkoły „wsuwa dwa batony”, na każdej przerwie raczy się przekąską w postaci bułeczki z masłem orzechowym, a „po szkole”, zamiast na tramwaj, idzie na smacznego hot-doga lub pizzę, po czym w zaciszu domowym po południu pałaszuje lodówkę wypełnioną kiełbasami, kotletami i „ziemniaczkami do odsmażenia”. Chłopcy swoją sprawność kształtują, nie w szkole podczas lekcji, ale na podwórku – kiedy grają w piłkę nożną, koszykówkę; kiedy chodzą po drzewach lub wspinają się na dachy; albo kiedy muszą prawie każdego dnia „skopać grządkę na działce” lub podlać kwiaty i warzywa w ogrodzie. Dziewczęta zaś grywając w skakankę, gumę lub w klasy również nabierają „sympatycznego wyglądu”. W dawnych czasach dzieci dbały o swoją kondycję, chodząc codziennie po węgiel do piwnicy i rąbiąc drewno na podpałkę w piecu.
Nie istnieje, poza ideologicznym, żadne uzasadnienie dla utrzymywania tak wysokiej pozycji lekcji wychowania fizycznego w podstawie programowej polskiej szkoły. W wypadku zaś uniwersytetów, zmuszanie dorosłych ludzi do trenowania sportów godzi wręcz w podstawowe prawa człowieka. Bez „zaliczenia wychowania fizycznego” nie można skończyć żadnych studiów; nie można zostać matematykiem, logikiem czy informatykiem. Podatnicy płacą lobby sportowemu tylko i wyłącznie dlatego, że politycy dewaluują wartości poznawczo-intelektualne poprzez nadanie wartościom sprawności fizycznej najwyższej rangi w systemie edukacji powszechnej.
Morał
Polska jest krajem analfabetów funkcjonalnych. Kultura „lumpen-inteligenta” http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/641507,narodowy-lumpeninteligent-%E2%80%93-charakterystyka-postaci.html zdominowała życie publiczne. W statystykach czytelnictwa gorzej wypadamy od wielu biednych krajów Afryki i Azji. W rankingach preferencji aksjologicznych, w aspekcie wartości takich, jak: zdrowie, miłość i Bóg, plasujemy się jako społeczeństwo na czołowych pozycjach. Pod względem patentów, wyników naukowych oraz wynalazczości wypadamy marnie na tle Europy. http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/671243,co-studiowac-na-uniwersytecie-%E2%80%93-strzezcie-sie-studiow-pedagogicznych.html Tkwimy w syndromie serwilizmu i konformizmu, który jest efektem naszego kultu zdrowia, wyglądu fizycznego i wartości katolickiej nauki społecznej (zgody na cierpienie, na krzyż pański; na skromność i podporządkowanie się losowi). Godzimy się na niewolnictwo pracownicze. http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/656262,polacy-sa-niewolnikami.html
W społeczeństwie, w którym młodzież czyta filozoficzne traktaty; w którym jest zainteresowana nowościami naukowymi; w którym umie rozwiązywać zadania matematyczne z treścią, nie ma zgody na niewolnictwo; na pracę za podłą płacę. W społeczeństwie, w którym wyborca czyta 10 książek rocznie, nie ma miejsca w parlamencie dla posłów w stylu Tuska, Kaczyńskiego, Millera, Oleksego czy Pawlaka. Jeśli nie chcecie, żeby wami rządzili Tusk, Kaczyński i Oleksy, to musicie protestować przed dewaluacją lekcji fizyki, chemii i biologii w polskich szkołach. Tym zaś co je deprecjonuje jest obowiązkowy, eugeniczny, faszystowski kult sprawności fizycznej.
***
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”, „History and Philosophy of Logic”; uczestnik Seminarium filozoficznego w Paryżu, z okazji wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, zorganizowanego pod patronatem Prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego i Prezydenta Francji Jacques’a Chirac’a; stypendysta: The Norwegian Research Council for Science and the Humanities, The Soros Foundation-Open Society Institute )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz