TEKST Z DNIA 04.12.2012 ROKU
Czy rzeczywiście Polska jest krajem, w którego przestrzeni publicznej manifestuje się agresja społeczna na niespotykaną skalę? Czy pod tym względem różnimy się od reszty świata? Kaczyński w porównaniu z Tuskiem jest 9 razy częściej (czyli o 800%) obrzucany inwektywami za pomocą słowa „pierdolony”. Palikot jest jedynie 2 razy częściej od Tuska lżony w sieci internetowej tym słowem. Okazuje się, że liczby dokumentów w Internecie, w których używa się słów: (1) „zabić Palikota”, (2) „zabić Kaczyńskiego” oraz (3) „zabić Tuska”, przyjmują wartości: (1) dla Palikota – 7 milionów 450 tys.; (2) dla Tuska – 1 milion 440 tys. oraz (3) dla Kaczyńskiego - 1 milion 140 tys. Jak interpretować te dane?
Kampania przeciwko mowie nienawiści ruszyła z kopyta jak służewieckie rumaki. Profesor Zbigniew Mikołejko, w wywiadzie dla „Wprost” stwierdza, że obie strony konfliktu, czyli zarówno PO jak i PiS, odpowiadają za mowę nienawiści. Wieszczy, że dojdzie do zbrodni politycznej. Nieco wcześniej, prof. Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich, apelowała o zahamowanie agresji werbalnej wobec parlamentu. Jacek Żakowski ogłosił na stronach „Polityki.pl”, że „sprawa Brunona K. to trend, a nie incydent”. Profesor Jan Hartman, w programie telewizyjnym Tomasza Lisa, ostrzegał, że „/…/ zbliżamy się do krytycznego momentu, po którym zdarzy się nieszczęście /…/”. Apele o zawieszenie mowy nienawiści stały się dzisiaj modne.
Czy rzeczywiście Polska jest krajem, w którego przestrzeni publicznej manifestuje się agresja społeczna na niespotykaną skalę? Czy pod tym względem różnimy się od reszty świata? Czy też wprowadzenie w przestrzeń publiczną tematu mowy nienawiści ma właśnie służyć eskalowaniu coraz większego natężenia emocji w debacie i w grach politycznych?
Agresja polityczna w Polsce na tle świata
Bez wątpienia, w krajach, w których strony internetowe nie są blokowane przez rządy i ich polityczne policje, agresja ujawnia się użyciem wulgarnych słów na forach internetowych. Sieć bowiem odwzorowuje publiczny dyskurs – zarówno ten zinstytucjonalizowany ja i ten nieformalny instytucjonalnie. Porównajmy więc częstość użycia w Internecie najbardziej typowych słów wulgarnych w poszczególnych językach.
Zgodnie z opracowywanymi przez lingwistów danymi frekwencyjnymi użycia słów, najbardziej popularnym w języku polskim wulgaryzmem jest wyrażenie „kurwa”. Dla języka angielskiego mamy „fuck”. Niemcy najczęściej przeklinają, używając leksemu „ficken” lub pochodzacego z języka angielskiego słowa „Bitch”. Mają również czysto niemiecką „Schlampe”. W hiszpańskim najbardziej popularnym wulgaryzmem jest słowo „puta”. Włosi używają bardzo często „cazzo”.
Dane dotyczące ilości rekordów w Google dla wybranych wulgaryzmów w obcych językach przedstawiają się na dzień 05.12.2012 następująco: (1) „fuck” (1 miliard 170 milionów), (2) „bitch” (473 miliony), (3) „puta” (196 milionów), (4) „cazzo” (38 milionów 100 tysięcy), (5) „ficken” (30 milionów 600 tysięcy), (6) „verdammte” (25 milionów 600 tysięcy), (7) „Schwanz” (22 miliony 100 tysięcy), (8) „Schlampe” (10 milionów 800 tysięcy). Wyniki dla polskich, brzydkich słów są takie oto: (1) „kurwa” (11 milionów 300 tysięcy), (2) „huj” (7 milionów 90 tysięcy), (3) „kutas” (3 miliony 160 tysięcy), (4) „pierdolony” (2 miliony 600 tysięcy), (5) „chuj” (1 milion 270 tysięcy).
Zaprezentowane dane stanowią wystarczające narzędzie do rozstrzygnięcia kwestii, czy w polskiej przestrzeni publicznej natężenie agresji jest wyższe niż w innych krajach. Słowo „fuck” jest najpopularniejszym wulgaryzmem na świecie, którego znaczenie z pewnością zna każdy użytkownik Internetu. Liczba użytkowników sieci jest szacowana na 3 miliardy osób. Oznacza to, że ilość dokumentów z użyciem tego słowa, przypadająca na jednego użytkownika Internetu, wynosi 0.39. Jeśli założymy, że w Polsce liczba użytkowników sieci wynosi 30 milionów, to ten sam wskaźnik dla słowa „kurwa” przyjmuje wartość: 0.38. Oba wskaźniki pokazują to, że Polacy klną niemal równie często jak cały świat. Nie można więc w żadnym wypadku stwierdzić, że poziom agresji w polskiej przestrzeni publicznej jest wyższy niż w innych krajach. Apele mediów o zawieszenie mowy nienawiści nie są więc motywowane stanem obiektywnym.
Porównując Polskę z niemieckojęzycznymi społeczeństwami, okazuje się, że jesteśmy mniej agresywni. Liczba dokumentów w Internecie, w których występuje słowo „kurwa”, w przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski wynosi 0.29. Dla słowa „ficken” (najczęściej używanego w języku niemieckim wulgaryzmu), ten wskaźnik dla ludności Niemiec i Austrii wynosi 0.34. Germańska agresja jest w tym wypadku wyższa o 17% od polskiej. Jeśli podobne wskaźniki wyliczymy dla, odpowiednio, słów: (1) „kurwa”, „huj”, „kutas”, „pierdolony”, „chuj” oraz (2) „ficken”, „Schwanz”, „Schlampe”, to otrzymamy liczby: dla Polski 0.66 oraz dla Niemiec i Austrii 0.70. W tym wypadku, zasadnym jest wyprowadzenie wniosku, iż Polacy lekko rzadziej przeklinają w przestrzeni publicznej od Niemców z Austriakami. Porównując nasze społeczeństwo z włoskim, śmiało można stwierdzić, że mieszkańcy Włoch są miłośnikami słowa „cazzo”. Liczba dokumentów z tym słowem przypadających na mieszkańca Włoch wynosi 0.63. Wskaźnik dla polskich wulgaryzmów stanowiących synonimy włoskiego „cazzo”, czyli łącznie dla słów: „chuj”, „huj”, kutas”, przyjmuje wartość: 0.30. Włosi przeklinają w sieci o 100% częściej niż Polacy !!!
Bardzo ciekawe dane ilościowe można uzyskać porównując częstość współwystępowania w internetowych dokumentach słów: (1) „pierdolony”, „Tusk” oraz (2) „ficken” (synonim polskiego „pierdolić”), „Merkel”. W pierwszym wypadku otrzymujemy liczbę 65 tysięcy dokumentów, podczas gdy w drugim – liczbę 3 miliony 140 tysięcy. W przeliczeniu na mieszkańca obu państw, otrzymujemy wyniki: dla Polski 0.002, zaś dla Niemiec 0.038. Oznacza to, że obywatele niemieccy przeklinają swoją kanclerz ponad 1900% !!! razy częściej niż obywatele Polski z użyciem odpowiednich fraz. Tak ekstremalnie gigantyczna różnica wskazuje wręcz na „chorobliwie pacyfistyczne” postawy obywateli naszego kraju w stosunku do premiera, o ile postawy emocjonalne Niemców w stosunku do kanclerz Merkel określimy jako standardowe. W świetle takiego zestawienia danych ilościowych, medialną praktykę wygłaszania stwierdzenia, iż w Polsce w przestrzeni publicznej mamy do czynienia z agresją polityczną na niespotykaną skalę, należy uznać jako przejaw manipulacji politycznej, a nawet prowokacji.
Elektorat PO jest bardziej agresywny od elektoratu PiS
Komu więc ma służyć politycznie prefabrykacja faktu mowy nienawiści w Polsce? Porównajmy liczbę internetowych dokumentów, w których występują słowa: (1) „pierdolony”, „Tusk”, (2) „pierdolony”, Palikot” oraz (3) „pierdolony”, „Kaczyński”. Otrzymujemy następujące wyniki: (1) dla Kaczyńskiego – 597 tys., (2) dla Palikota – 130 tys., (3) dla Tuska – 65 tys. Oznaczają one, że najczęściej obiektem wulgarnych ataków, przy pomocy mowy nienawiści z użyciem wulgaryzmów, jest Kaczyński, w drugiej kolejności Palikot, zaś śladowo Tusk. Co więcej, Kaczyński w porównaniu z Tuskiem jest 9 razy częściej (czyli o 800%) obrzucany inwektywami za pomocą słowa „pierdolony”. Palikot jest jedynie 2 razy częściej od Tuska lżony w sieci internetowej tym słowem. Czytając komentarze medialnych liderów opinii publicznej, można odnieść wrażenie, że mową nienawiści posługują się zwolennicy Kaczyńskiego i Rydzyka. Fakty ilościowe pokazują jednak odwrotną sytuację. To zwolennicy Tuska przy niewielkim udziale zwolenników Ruchu Palikota są raczej skłonni do obrzucania błotem wyznawców PiS-u i Rydzyka.
Palikot jako ofiara mowy nienawiści
Można rzecz jasna zdefiniować mowę nienawiści w taki sposób, iż jej funkcja agresji w stosunku do atakowanych osób nie musi być spełniana poprzez użycie wulgarnych słów. Okazuje się, że liczby dokumentów w Internecie, w których używa się słów: (1) „zabić Palikota”, (2) „zabić Kaczyńskiego” oraz (3) „zabić Tuska”, przyjmują wartości: (1) dla Palikota – 7 milionów 450 tys.; (2) dla Tuska – 1 milion 440 tys. oraz (3) dla Kaczyńskiego - 1 milion 140 tys. Jak interpretować te dane?
Z pewnością zwolennicy Ruchu Palikota nie stanowią agresywnej, nienawistnej formacji politycznej. Dane bowiem pokazują, że to Janusz Palikot jest przede wszystkim obiektem narracji, w której wieszczy się jego zabicie. O jego zabójstwie mówi się w Internecie 7 razy częściej niż o mordzie na Kaczyńskim i 6 razy częściej niż o zabiciu Tuska. Bez wątpienia, życzenie śmierci składają Palikotowi ortodoksyjni katolicy, którzy głosują zarówno na PiS jak i PO. Ma więc rację prof. Mikołejko stwierdzając, że zarówno PO jak i PiS są odpowiedzialne za mowę nienawiści w przestrzeni publicznej.
Ponieważ w porównaniu ze społeczeństwami innych państw, nasza polska nienawiść polityczna niczym się nie wyróżnia, na usta ciśnie się pytanie: komu zależy na „wpuszczeniu w obieg medialny” tematu nienawiści politycznej? Współczesne analityczne programy internetowe będące w dyspozycji wszystkich efektywnie działających wywiadów i służb specjalnych w sposób niezwykle łatwy są w stanie monitorować „ruch leksykalny w sieci”. Rosyjskiemu wywiadowi zależy na wzniecaniu destabilizacji w Polsce (w kontekście projektu gazu łupkowego, którego realizacja może „wykończyć” rosyjski przemysł gazowy). Technika oddziaływania społecznego poprzez uruchomienie mechanizmu samospełniającego się proroctwa jest stara jak świat. Być może, wywiad rosyjski, analizując polską sieć internetową, celowo wzmacnia agresję pomiędzy elektoratami PO i PiS po to, aby obudzić demona, który targnie się na życie lidera polskich liberałów. Ofiara z Palikota jako przykład śmierci ofiarniczej (kategoria prof. Mikołejki) mogłaby stanowić zarzewie wybuchu rzeczywistej wojny polsko-polskiej. Pokłady agresji w świadomości elektoratu Platformy obywatelskiej są nawet większe niż potencjał takich zachowań wśród wyznawców PiS-u i Rydzyka.
Polskie służby specjalne powinny więc zająć się tropieniem źródeł prowokacji w polskiej przestrzeni publicznej. Czy nie jest tak, że kolejne afery: Amber Gold, trumnowa, trotylowa, Brunona K., stanowiły etap przygotowawczy przed „głównym przedstawieniem”, w którym dojdzie do skrytobójstwa politycznego? Czyż nie rozgrywa się przed nami spektakl „pochówku polskiego liberalizmu”, którego głównymi aktorami-marionetkami są Tusk i Kaczyński, zaś reżyserem Putin? W kontekście tych pytań, grzechem polskich mediów jest stygmatyzacja naszych sporów politycznych kategorią mowy nienawiści. Samo używanie tej kategorii jako narzędzia opisu rzeczywistości politycznej performatywnie ustanawia fakt nienawiści politycznej pomiędzy elektoratami politycznymi. Na szczęście, dotychczas z trudem można ją dostrzec. Putinowi zależy jednak na tym, żeby iluzja tej nienawiści przekształciła się w realny obraz.
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz