Tekst z 04.08.2012 roku.
Jeśli więc chcemy żyć w kraju bez nepotyzmu, to niestety musimy uwolnić się od chrześcijańskiego schematu myślenia – w którym najwyższą wartością jest „ciało Chrystusa”, rozumiane jako wspólnota w Bogu tych wszystkich, których kochamy. To zaś wymaga wyeliminowania z systemu edukacyjnego przede wszystkim lekcji religii i edukowania przyszłych nauczycieli naszych dzieci w duchu wartości neopozytywistyczno-scjentystycznych. Im mniej religii i im więcej scjentyzmu w naszych szkołach dzisiaj, tym mniej nepotyzmu jutro.
To, co najbardziej jest bulwersujące w ostatnich dniach, to brak reakcji medialnej na raporty na temat nepotyzmu w Polsce pisane przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. W normalnych krajach, upublicznienie tego, że „pociotaki” lub „kumple z klasy” jakiegoś polityka zajmują intratne stanowiska w państwowych firmach nie posiadając do tego tytułu kompetencyjnego, z pewnością wywołałoby taki szum medialny, że każdy demokratyczny rząd zatrząsłby się w posadach. A u nas? Milczenie. Zbywamy to powiedzeniem satyryka: każdy ma przecież rodzinę. Dlaczego więc ujawnianie wypadków nepotyzmu w Polsce nie wywołuje szokujących zmian procentowych w sondażach politycznych?
Ocena nepotyzmu jest zależna od systemu wartości, na gruncie którego zjawisko to oceniamy. Ostatecznie bowiem stanowi ono manifestację specyficznych cnót moralnych, uznawanych na gruncie wielu kodeksów etycznych jako wręcz imponderabilia. Pomaganie tym, których kochamy (dzieciom, żonom, rodzeństwu, rodzicom), których lubimy (wujkowi, cioci, szwagrowi, bratowej), których obdarzamy uczuciem ludycznej sympatii (kolesiowi lub kumpeli z podstawówki) czy w końcu tym, wobec których nosimy w sobie obowiązek odwzajemnienia się (koledze z partii, stowarzyszenia czy sąsiadowi, który podlewa nam kwiatki w mieszkaniu podczas naszych wakacyjnych wojaży), stanowi niezwykle cenioną wartość niemal w każdej religii. Można nawet mówić o imperatywie nepotyzmu: „Pomagaj bliźniemu swemu, jak sobie samemu”. Nieco żartobliwie; nepotyzm to na ogół łagodna, nieseksualna, elegancka forma miłości. Nepotyzm to odpowiedź na zawołanie naszego wieszcza Jana Pawła II – Kochajcie się.
Bratowa straciła pracę kierownika salonu z ekskluzywną odzieżą produkowaną w Chinach przez wykorzystywane finansowo dzieci (w Deni Cler)[1]. Brata bardzo kocham, a bratową bardzo lubię. Mają czwórkę dzieci. Mój koleś z klasy – z którym w ogólniaku zwykle upijaliśmy się alpagą w dniu święta klasy robotniczej - jest prezydentem miasta. Jestem więc ustosunkowany. Dzwonię zatem do Ziutka i sprawę przedstawiam. Okazuje się, że w urzędzie miejskim potrzebny jest od zaraz specjalista ds. promocji inicjatyw realizowanych w ramach funduszy europejskich – Programu Kapitał Ludzki. Bratowa po dwóch tygodniach dostaje pracę. Brat rzecz jasna umawia się ze mną na grilla i czeskie piwko (bo jest najlepsze) w jego ogrodzie. „Bratówka” skacze wokół nas z świetnie upieczoną, soczystą kartkóweczką, ogóreczkami małosolnymi, świeżymi bułeczkami, a jej dzieci z uśmiechem na twarzy ćwierkają „wujek!”, „wujek!” „wujek!”. Jest super!!!! Jak więc ludziom, których się kocha, nie pomagać za takie przyjemne chwile rodzinnego braterstwa patrząc wiosną na tulipany w pięknie zadbanym ogródku ?
Przy okazji, jeden z absolwentów prestiżowego uniwersytetu (UJ), ze znajomością kilku języków obcych, w obejściu bardzo miły, oczytany w światowej literaturze również starał się o posadę w magistracie; oczywiście – z kompetencjami zawodowymi na stanowisko specjalisty ds. promocji. Miał pecha, gdyż konkurował z moją bratową. No, cóż – przykra sprawa, ale takie jest życie. Ale można mu na pocieszenie powiedzieć, że na stanowisko, o które się ubiegał, był za dobry i że z pewnością znajdzie w przyszłości, przy takich profesjonalnych kompetencjach, lepszą pracę.
Nepotyzm jest więc postawą, w ramach której realizujemy najwyższą wartość chrześcijańską – miłości wobec najbliższych. Jego skutkiem ubocznym jest tylko chwilowe zaburzenie naszego nastroju – przykrość, że zdolny, młody człowiek – właściwie obcy naszym uczuciom - odniósł pierwszą porażkę życiową. O tym nastroju przykrości szybko jednak zapominamy przy grillu i piwku z bratem, bratową i ich ćwierkającymi kurdupelkami.
W filozoficznym języku, postawę obowiązku kochania najbliższych nam (rodziny, kumpli, koleżanek, sąsiadów, krajan) określa się mianem trybalizmu. Jest to postawa aksjologiczna, która wymusza na nas apoteozę klanu, w którym żyjemy. Nepotyzm jest więc wyrazem szczególnego rodzaju świadomości społecznej – kolektywistyczno-klanowej, która wymusza na nas obowiązek pomagania współplemieńcom z rodziny, kościoła, partii czy naszej wsi. Przeciwieństwem trybalizmu jest indywidualizm, którego imperatyw narzuca na nas, przede wszystkim, obowiązek pomagania sobie samemu i konkurowania z innymi indywiduami. Myśl o sobie tak, aby twoje kompetencje, umiejętności, wiedza stały na wyższym poziomie, niż osób, które kochasz - oto przykazanie etyki indywidualistycznej.
Jeśli więc chcemy żyć w kraju bez nepotyzmu, to niestety musimy uwolnić się od chrześcijańskiego schematu myślenia – w którym najwyższą wartością jest „ciało Chrystusa”, rozumiane jako wspólnota w Bogu tych wszystkich, których kochamy. To zaś wymaga wyeliminowania z systemu edukacyjnego przede wszystkim lekcji religii i edukowania przyszłych nauczycieli naszych dzieci w duchu wartości neopozytywistyczno-scjentystycznych. Im mniej religii i im więcej scjentyzmu w naszych szkołach dzisiaj, tym mniej nepotyzmu jutro.
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”)
[1] Dla niewtajemniczonych czytelników. Deni Cler stanowi sieć salonów z odzieżą damską dla „obrzydliwie bogatych pań”, które potrafią wydać na jedną kieckę nawet 2000 zł. Mechanizm takich zakupów w tego rodzaju sklepach wykorzystuje tak zwane zjawisko „selfgiftingu” – „kupię sobie upominek, gdyż na to zasługuję, skoro mąż mnie zdradza, nie ma dla mnie czasu”. Zdradzane panie więc przepłacają, poprawiając sobie humor, prestiż, pozycję, nie zwracając wcale uwagi na to, że ich spódnice i sukienki szyte są w Chinach przez pracujące za jednego, przysłowiowego dolara dziennie, chińskie dziewczyny. Inne panie – te czytające, niezdradzane i zamożne – zwykle współczują tym pierwszym, preferując sklepy z niższymi cenami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz