niedziela, 25 lutego 2018

KRYZYS PODSŁUCHOWY. LISIECKI KONTRA TUSK. ROLA WYWIADU W AFERZE

TEKST  Z  DNIA  23.06.2014  ROKU
Dotychczas Janusz Palikot był podawany przez media jako przykład polityka używającego wulgarnego języka. W jego wypowiedziach jednak  nie spotkamy takich słów, jak: „kurwa”, „chuj”, „wyjebać PiS” (cyt.) itd..  Frazy lidera Twojego Ruchu jawią się więc jako „poezja” w porównaniu z wersami Sikorskiego, Sienkiewicza, Parafianowicza czy Krawca. Okazuje się, że palikotowe określenie polityków jako  świńskich ryjów (pamiętajmy, że była to orwellowska metafora zaczerpnięta z „Folwarku zwierzęcego”), było i jest nadzwyczaj trafne w obecnym kontekście obnażenia „brutalnego cynizmu pod ministerialnymi czaszkami”. Czy dziennikarze przeproszą za swoje oceny Janusza Palikota?
Premier Tusk zajął stanowisko w sprawie podsłuchów. Stwierdził, że nie zamierza zdymisjonować ministrów. Według niego, najważniejszym zadaniem rządu jest wykrycie zleceniodawców nielegalnego podsłuchiwania rozmów establishmentowych polityków. Przy okazji ostrzegł opozycję, iż na taśmach mogą znaleźć się również wypowiedzi jej przedstawicieli, stanowiące obciążenie dla reputacji wielu bohaterów. Aferę podsłuchową lider PO określił jako spustoszenie.
Reakcja „platformersów”
Niemal wszyscy podsłuchani politycy zawiadomili prokuraturę o dokonaniu przestępstwa. W sposób solidarny interpretują podsłuchy jako uzyskane nielegalnie. Zarzucają tygodnikowi „Wprost” udział w praktyce kryminalnej podsłuchiwania prywatnych rozmów.  Sugerują działania obcych służb specjalnych na niespotykaną dotychczas skalę w Polsce po 1989 roku. Wielu dziennikarzy im wtóruje, ukazując Rostowskiego, Sikorskiego, Sienkiewicza, Krawca, Nowaka i pozostałych jako ofiary napaści na Polskę.
Rząd podjął się próby obrony swojej pozycji w sposób iście absurdalny i wywołujący publiczną irytację. Żaden z podsłuchanych polityków nie jest bowiem  ofiarą jakiejkolwiek napaści na państwo polskie.  Ujawnione nagrania nie pokazują bowiem ich troski o wspólne dobro, jakim jest Polska.  Ukazują one w sposób jednoznaczny sposoby myślenia polityków o sprawach publicznych.
Rozmowa  Belki z Sienkiewiczem nie była prywatna, gdyż miała miejsce podczas spożywania obiadu za około 1500 złotych przez obu polityków, sfinansowanego z funduszu reprezentacyjnego Prezesa NBP.  Druga z pogawędek, pomiędzy Rostowskim a Sikorskim odbywała się przy winie, którego butelka kosztuje około 1000 złotych. Media jeszcze nie podały kto za kosztowny trunek zapłacił.  Ponadto, wszystkie dotychczasowe rozmowy dotyczyły spraw publicznych, więc z tej racji nie miały charakteru prywatnego. Politycy nie rozmawiali o tym, czy żony ich zdradzają i o ocenach dzieci w szkole.
Reakcja ministrów świadczy więc o tym, że nie rozumieją swojej roli publicznej skoro domagają się ukarania podsłuchujących, którzy obnażyli ich „buraczaną klasę”.
Język polityków versus język Janusza Palikota
We wszystkich nagranych rozmowach, słowo „kurwa” jest wszechobecne. Przy czym nie jest ono używane w charakterze celnej metafory, ale wyłącznie -  znaku interpunkcyjnego. Świadczy to o tym, że Belka, Sienkiewicz, Cytrycki, Parafianowicz, Sikorski, Krawiec, Nowak są nadzwyczaj prymitywnymi osobnikami.   Co więcej, ich świat wyznaczony przez sposób jego opisu zawarty w podsłuchanych wypowiedziach jest odarty z jakichkolwiek wartości. Traktują oni politykę jako grę, której celem jest „wyjebanie konkurenta” (cyt.). Ich szczere przekonania, odziane we frazy typu: „robić laskę Amerykanom”, nie mają żadnego związku z tym, co deklarują publicznie. Taśmy w sposób ewidentny pokazują, że ministrowie Tuska są cynicznymi oszustami.
Dotychczas Janusz Palikot był podawany przez media jako przykład polityka używającego wulgarnego języka. W jego wypowiedziach jednak  nie spotkamy takich słów, jak: „kurwa”, „chuj”, „wyjebać PiS” (cyt.) itd..  Frazy lidera Twojego Ruchu jawią się więc jako „poezja” w porównaniu z wersami Sikorskiego, Sienkiewicza, Parafianowicza czy Krawca. Okazuje się, że palikotowe określenie polityków jako  świńskich ryjów (pamiętajmy, że była to orwellowska metafora zaczerpnięta z „Folwarku zwierzęcego”), było i jest nadzwyczaj trafne w obecnym kontekście obnażenia „brutalnego cynizmu pod ministerialnymi czaszkami”. Czy dziennikarze przeproszą za swoje oceny Janusza Palikota?
Tusk kłamie
Premier Tusk stwierdził, że podsłuchani politycy nie złamali prawa. Niestety, Donald Tusk cynicznie kłamie. Przecież, Belka zaproponował na spotkaniu z Sienkiewiczem użycie NBP w walce politycznej pomiędzy PO i PiS. Przestępstwo tego drugiego  polega   na pomocniczości w poważnym przestępstwie tego pierwszego. Czytając ustawy, postawienie Marka Belki przed Trybunałem Stanu, z uwagi na przestępstwo jakiego dopuścił się, jest oczywistością. Sienkiewicz jako minister MSW nie zawiadomił Prokuratury o namawianiu Rządu do złamania konstytucyjnej zasady  niezależności Narodowego Banku Polskiego od polityki i polityków.
Tusk kłamie, gdyż gdyby publicznie wyraził przeciwną ocenę działań swoich ministrów, musiałby podać się do dymisji. W końcu to Premier jest ostatecznie odpowiedzialny za efekty ich pracy. Dymisja nie wchodzi w rachubę, gdyż Tusk jest świadom tego, że nowy rząd odsłoniłby mechanizmy funkcjonowania ministerstw administrowanych przez  PO i PSL. Tusk nie chce iść do więzienia. Kaczyński już dawno temu zapowiedział Trybunał Stanu liderowi PO.
Kto zlecił podsłuchy?
Kluczem do udzielenia odpowiedzi na to pytanie jest czas ujawnienia podsłuchów. Skoro były one kolekcjonowane niemal przez rok, to dlaczego zostały ujawnione dopiero po eurowyborach, a nie przed wyborami do Parlamentu Europejskiego? Wraz z zasygnalizowanymi  nowinami Piskorskiego, publika otrzymałaby potwornie silną dawkę adrenaliny politycznej.   Dlaczego nie wykorzystano tak dogodnej okazji na wykolejenie Rządu Tuska? Wynik do europarlamentu, jaki uzyskałby, mógłby wówczas wynieść około 15 %. Taka porażka stanowiłaby wystarczający argument do rozpisania nowych wyborów do Sejmu.
Chyba są dwa powody tego, że taśmy nie ujrzały światła dziennego przed eurowyborami. Po pierwsze, ich ujawnienie mogłoby doprowadzić do tego, że wielu polityków PO nie dostałoby się do Parlamentu Europejskiego. Nadto, akcja mogłaby się rykoszetem odbić i poranić polityków SLD.  Po drugie, być może celem podsłuchujących  jest wyłącznie wykolejenie rządu Tuska, a nie rządu Platformy Obywatelskiej. Oznaczałoby to, że „kret” ryje w szeregach PO.
Ciekawymi postaciami, które dostały się do Parlamentu Europejskiego z ramienia PO, są: Michał Boni, Danuta Huebner, Dariusz Rosati, Jacek Saryusz-Wolski, Róża Thun oraz Tadeusz Zwiefka. Do wyszczególnionej listy warto dodać esledowców: Zemkego i Liberadzkiego. http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/683685,kandydaci-sld-do-europarlamentu-czy-liberadzki-sie-przyspawal.html Co ich wszystkich łączy?  Dlaczego właśnie oni musieli dostać się na salony do Brukseli?  Ujawnienie nagrań podczas kampanii zwiększałoby poważnie prawdopodobieństwo, że połowa z wymienionych polityków nie dostałaby się do PE.
Boni i Rosati są byłymi współpracownikami komunistycznych służb specjalnych. Obaj przyznali się. Zemke był wiceministrem obrony narodowej; w czasach komunistycznych był etatowym pracownikiem KC; w stanie wojennym był sekretarzem ds. propagandy. Liberadzki również karierę rozpoczynał w okresie komunizmu; był stypendystą Fulbrighta – nigdy nie został rozliczony za osiągnięcia naukowe podczas swojego pobytu w USA. Komisja Fulbrighta w latach 80-tych była zdominowana przez wywiad PRL. Zwiefka swoją karierę polityczną również  rozpoczął w polskiej telewizji  w latach 80-tych. Wówczas nie wpuszczano za szklany ekran „byle kogo”. Danuta Huebner również przebywała na stypendium Fulbrighta, ale już w końcówce komunizmu w Polsce. Wcześniej jednak była wysyłana na stypendia naukowe do Hiszpanii (lata 70-te). Saryusz-Wolski jest naukowcem odkrytym na początku lat 90-tych przez premiera Bieleckiego; był jego pełnomocnikiem ds. integracji europejskiej. Róża Thun w latach 80-tych przebywała na Zachodzie jako łącznik pomiędzy podziemną opozycją a  politycznymi, zachodnimi środowiskami sprzyjającymi polskiej, antykomunistycznej rewolcie. Reprezentuje interesy środowisk katolickich. Wszystkich wymienionych łączy „wspólnota życiorysu” – działalność polityczna na styku wywiadów różnych państw, różnych środowisk.
To, że podsłuchy nie zostały ujawnione podczas kampanii europarlamentarnej, świadczy o tym, że większość z wymienionych  polityków jest chroniona przez architektów obecnej akcji. Skoro są to osoby jakoś „związane” ze służbami wywiadowczymi naszego kraju (dawnymi i obecnymi), stanowi to w sposób ewidentny wskazówkę tego, że podsłuchy zostały zlecone przez jakieś środowisko polskich służb specjalnych (dawnych lub obecnych). W tym kontekście można postawić pytanie: Dlaczego wybrano tygodnik „Wprost”  do wypełnienia funkcji pośrednika? Czy z uwagi na postać jego właściciela?
Kim jest właściciel tygodnika „Wprost”, Michał Lisiecki?
Michał Lisiecki pochodzi ze Szczecina. W połowie lat 90-tych ukończył studia w Zachodniopomorskiej Szkole Biznesu. Wcześniej przebywał w USA w ramach wymiany uczniowskiej pomiędzy rozmaitymi instytucjami oświatowymi w Polsce i w Ameryce. Jako student często uczestniczył  w rozmaitych „campach” dla przyszłych liderów politycznych, organizowanych przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej (dwa razy pisałem mu listy referencyjne). Michał Lisiecki był więc promowany przez środowiska polityczne dawnej Unii Wolności.
Jako student, zorganizował tygodnik  „Dlaczego?”; jego redakcja mieściła się w pomieszczeniach biurowych Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu. Z tej racji żywo uczestniczył w moich zajęciach z semiotyki reklamy. Pamiętam go jako wybitnego, aktywnego, dociekliwego, młodego i racjonalnego człowieka. W jednym z pierwszych numerów pisma, zaproponował mi nawet (za wynagrodzeniem) napisanie jakiegoś politycznego felietonu (do dzisiaj pamiętam: za 100 zł.). Podczas naszych, wielokrotnych spotkań w szkole, a nawet raz jeden w moim mieszkaniu, często rozmawialiśmy o jego tygodniku (doszło nawet do tego, że mama Michała została lekarzem rodzinnym moich córek). Pamiętam padł wówczas pomysł jego  insertowania  w którymś z głównych pism opinii w naszym kraju. Był to marketingowy strzał w dziesiątkę; „Dlaczego?” zaczęło zdobywać czytelników, osiągając nakłady do 30 tys. egzemplarzy.
Dlaczego architekci „afery” wybrali Michała Lisieckiego na medium upowszechniania nagrań? Na pewno – nie z powodu jego naiwności. Był człowiekiem nadzwyczaj krytycznym i myślącym „szeroko-kontekstowo”. Skoro zdecydował się na tak niebezpieczną akcję, to musiał otrzymać „solidne zabezpieczenie”. Jestem przekonany, że podczas negocjacji padły gwarancje braku utraty choćby jednego włosa. Michał Lisiecki walczy dzisiaj z całym, politycznym establishmentem. Obecną aferę można oznaczyć nagłówkiem: „Lisiecki kontra Polska”.  http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/684118,%E2%80%9Ekrysztofiak-kontra-polska%E2%80%9D-w-europejskim-trybunale-praw-czlowieka.html Jako jego dawny nauczyciel, jestem dumny z niego.
Konsekwencje afery dla Polski
To, jakie skutki dla kraju przyniesie „afera”, zależy od najważniejszych mediów. Jeśli tygodniki, telewizja, radio okrzykną Lisieckiego „zdrajcą”, „szpiegiem”, itd., to z pewnością w najbliższych wyborach frekwencja obniży się znacząco, np. do 25%. W takiej sytuacji różne siły polityczne mogą uzyskać władzę – w szczególności partie brunatne.  Taśmy z pewnością wywołają nastroje obrzydzenia polityką w naszym społeczeństwie.   Oczywiście, będzie to obrzydzenie uzasadnione.
Jeśli jednak Lisiecki zostanie naznaczony bohaterstwem, wówczas obecna afera może okazać się zbawienna dla kraju. Scena polityczna  zostanie przemeblowana. Do Sejmu dostaną się nowi politycy. To zaś może rokować nadzieję na sanację – na dokonanie wielu potrzebnych reform w obszarze finansowym, (przyjęcie Euro, zbicie deficytu, stworzenie sprawnego systemu emerytalnego, wprowadzenie efektywnego ustroju podatkowego), oświatowym, edukacyjnym i bezpieczeństwa.
Rzecz jasna, niewiadomą jest cel, dla którego wzniecono ogień. Być może chodzi o ochronę mafii działającej w ministerstwach. http://blogi.newsweek.pl/Tekst/polityka-polska/689139,kto-zlecil-podsluchy-rosjanie-czy-osmiornica.html Wykolejenie Rządu daje czas mafiosom  na przegrupowanie się. Nie oznacza to jednak tego, że nowa ekipa (o ile dojdzie do jej ukonstytuowania), po nowym rozdaniu, nie dosięgnie ich.
Morał
Afera rozwija się w najlepsze. Jej ewolucja zaczyna przyjmować nieco pesymistyczne kształty. Próba reinterpretacji bohaterów afery - Sikorskiego, Sienkiweicza, Rostowskiego, Nowaka, Parafianowicza oraz pozostałych – jako ofiar napaści wywiadu Putina na Polskę, może przyczynić się do jeszcze głębszego „zabetonowania sceny politycznej” w naszym kraju. Jeśli społeczeństwo przestanie słyszeć wulgaryzmy podsłuchanych rozmów, a zacznie wyłącznie widzieć w podsłuchach „robotę Putina”, to nie dziwmy się, że Tusk  wygra kolejne wybory w Polsce. W konsekwencji platformersi zaczną opowiadać dowcipy o cenie benzyny już nie za 7 złotych, ale za dziesiątaka. Pamiętajmy o tym i nie dajmy się zwariować. Ujawnienie podsłuchów jest korzystne dla naszego kraju.
***
Wojciech Krysztofiak (autor prac naukowych w czasopismach Listy Filadelfijskiej: „Synthese”, „Husserl Studies”, „Axiomathes”, „Semiotica”, „Filozofia Nauki”, „History and Philosophy of Logic”, „Foundations  of Science”; uczestnik Seminarium filozoficznego w Paryżu, z okazji wstąpienia Polski do Unii Europejskiej; stypendysta: The Norwegian Research Council for Science and the Humanities, The Soros Foundation-Open Society Institute), od 2014 członek Honorary Associates Rationalist International.
smallseotools.com –  pagerank checker



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz